sobota, 14 listopada 2009

Kinowo-imienionowo-szczepionkowo i wizyta dziadka

Dzień dobry wszystkim czytelnikom :) Tak wyglądam dziś, ubrany w biało-czerwone barwy, akurat aby kibicować naszej reprezentacji (tjaaa) ;D. Pozdrawiam - Wituś.

A po kolei to: najpierw tydzień temu przyleciał do nas mój tata, zatrzymał się u nas w przelocie i już półtora dnia później poleciał na Kretę. W niedzielę wybraliśmy się obejrzeć świątynię Artemis (fajne zdjęcia, polecam - album Wizyta dziadka) i do sprawdzonej już knajpy z owocami morza. Tam Witusiem zainteresowała się mała Eleni (nie wiedziała ile ma lat, ale pewnie tak 4-5) i z wielkim zaciekawieniem obserwowała jak go karmię. Pytała, czy skoro właśnie zjadłam jogurt z miodem i orzechami to czy bejbi też go dostaje ale w postaci mleczka i czy na pewno taki maluch może jeść orzeszki :D.
Po jedzeniu pojechaliśmy do Kakithalassa - miejscowości, do której 20 lat temu jeździliśmy na plażę. Oczywiście miejscówka zmieniła się nie do poznania.

Następnego dnia, jak już dziadek Jacek poleciał na Kretę postanowiliśmy zaryzykować i wybrać się z małym do kina. Poniedziałek, seans na 14, spokojny film (Julie i Julia - po tym filmie ma się ochotę na smakołyki). I Witulin był bardzo grzeczny, zażądał mleczka od razu na początku, i spokojnie zasnął przy piersi i przespał calutki film oraz małe zakupy po kinie. Cudowne dziecko :). Natomiast nazajutrz pół dnia przepłakał z powodu kolki, ja na głowie stawałam, a on niestety prężył się i zanosił płaczem - bidulek... Po masażach i cudach w końcu usnął i potem już było dobrze. Przeszło mi przez myśl, że gdyby go tak zaczął boleć brzuszek w kinie,to by słabo było... Jednak z takim dzidziusiem to nigdy nic nie wiadomo...

12 listopada natomiast miały miejsce pierwsze imieniny Witusia - z tej okazji kolejna sesja bobasa w albumie Wituś imieninowy. W dniu swoich imienin nasz synek był spokojny i roześmiany, nakręciłam film - składam mu życzenia, a on radośnie się uśmiecha i wykrzykuje "ha!" oraz "guuu!".

13 w piątek z samego rana pojechaliśmy na szczepienie. Po małych perturbacjach (jak zwykle, jakby wszystko poszło gładko to bym nie wierzyła, że to IKA) w końcu Witulin dostał 2 zastrzyki - szczepienie 5 w 1 (w Polsce wykonywane odpłatnie, więc to zdecydowanie zaliczam na plus mojej znienawidzonej greckiej instytucji) oraz drugą dawkę na WZW (też miło, ze się udało, bo tutaj to szczepienie nie należy do obowiązkowych, ale pani doktor poszła nam na rękę widząc, że mały już pierwszą dawkę dostał w szpitalu po urodzeniu). Darł się okropnie, mnie się serce krajało, ale przyznam, że szybko się uspokoił. Pediatra ostrzegała, że może gorączkować albo marudzić, ale on po powrocie do domu poszedł spać i obudził się wesolutki i w dobrej formie. Gorączki nie dostał, marudny się nie stał, więc szczepienia zniósł bardzo dobrze. I to tyle na dziś, pozdrawiamy serdecznie!
Posted by Picasa

środa, 4 listopada 2009

Wizyta babci i cioci :)

W czwartek przyleciały do nas babcia i ciocia Witusia, czyli mama i siostra Wojtka. Przyjechały wieczorem, zmęczone, więc po zjedzeniu obiadu i pozachwycaniu się Witulinem, poszły spać.
W piątek pojechaliśmy nad morze do miejscowości Artemida, gdzie zjedliśmy dobre jedzonko (to tam, gdzie byliśmy z okazji 2-miesięcznych urodzin Witka, knajpa o wdzięcznej nazwie Koral z naprawdę pysznymi owocami morza). Tak długo delektowaliśmy się potrawami, że zrobiło się ciemno i spacer nad morzem odbyliśmy już po zmroku.
Następnego dnia ruszyliśmy do Epidavros i Nafplio. Wituś po raz pierwszy zagościł w starożytnym amfiteatrze (vide zdjęcia). Niedługo później Wojtek zaczął się źle czuć i wkrótce mama odkryła na jego migdałach początek anginy... W drodze powrotnej i mnie zaczęło boleć gardło...
W niedzielę byliśmy już chorzy obydwoje, a wieczorem dołączył do nas Wituś - na szczęście tylko z katarem, ale to niestety bardzo męczące dla takiego maluszka. Odciągamy mu katarek specjalnym urządzeniem zwanym przez mnie uroczo glutociągiem i to trochę pomaga. Wituś okropnie tego procederu nie lubi i donośnie protestuje, ale po nim przynajmniej przez jakiś czas może oddychać przez nos i sobie pojeść...
W poniedziałek dziewczyny wróciły do Polski (choć nie bez przygód...), a my chorowaliśmy dalej. Wtorek podobnie, ale dziś już jest lepiej - wyjrzało słońce i zdecydowałam się wybrać z Witulinem na spacer... do apteki :).
Teraz pozostaje nam już tylko zdrowieć i czekać na kolejną wizytę - w najbliższy weekend przelotem odwiedzi nas mój tata.