W czwartek przyleciały do nas babcia i ciocia Witusia, czyli mama i siostra Wojtka. Przyjechały wieczorem, zmęczone, więc po zjedzeniu obiadu i pozachwycaniu się Witulinem, poszły spać.
W piątek pojechaliśmy nad morze do miejscowości Artemida, gdzie zjedliśmy dobre jedzonko (to tam, gdzie byliśmy z okazji 2-miesięcznych urodzin Witka, knajpa o wdzięcznej nazwie Koral z naprawdę pysznymi owocami morza). Tak długo delektowaliśmy się potrawami, że zrobiło się ciemno i spacer nad morzem odbyliśmy już po zmroku.
Następnego dnia ruszyliśmy do Epidavros i Nafplio. Wituś po raz pierwszy zagościł w starożytnym amfiteatrze (vide zdjęcia). Niedługo później Wojtek zaczął się źle czuć i wkrótce mama odkryła na jego migdałach początek anginy... W drodze powrotnej i mnie zaczęło boleć gardło...
W niedzielę byliśmy już chorzy obydwoje, a wieczorem dołączył do nas Wituś - na szczęście tylko z katarem, ale to niestety bardzo męczące dla takiego maluszka. Odciągamy mu katarek specjalnym urządzeniem zwanym przez mnie uroczo glutociągiem i to trochę pomaga. Wituś okropnie tego procederu nie lubi i donośnie protestuje, ale po nim przynajmniej przez jakiś czas może oddychać przez nos i sobie pojeść...
W poniedziałek dziewczyny wróciły do Polski (choć nie bez przygód...), a my chorowaliśmy dalej. Wtorek podobnie, ale dziś już jest lepiej - wyjrzało słońce i zdecydowałam się wybrać z Witulinem na spacer... do apteki :).
Teraz pozostaje nam już tylko zdrowieć i czekać na kolejną wizytę - w najbliższy weekend przelotem odwiedzi nas mój tata.