wtorek, 21 kwietnia 2009

Wizyta Agusi

Następnego dnia po tym jak pożegnalam rodzinę Wojtka i jego samego przyleciala do mnie moja przyjaciólka Agnieszka. Wreszcie moglysmy nacieszyć się sobą! W drodze z lotniska od razu zajechalysmy do kanjpy o wdzięcznej nazwie Garidomania (czyli Krewetkomania) i nasycilysmy swój glód slusznych rozmiarów krewetkami z grilla. A potem już tylko gadalysmy, gadalysmy, gadalysmy...
W sobotę pojechalysmy do Aten - szybkie zakupy: niezbędne okazaly się cztery nowe sukienki (po dwie na glowę) ;) - spacer po Place i Monastirakach. Natomiast w niedzielę rano, zapakowawszy prowiant piknikowy, oraz materac z koldrą, pojechalysmy na wycieczkę. Naszym celem bylo piękne jezioro Tsivlou. Po zjechaniu z autostrady (już na Peloponezie) i przejechaniu 28 km krętymi górskimi drogami, wreszcie je ujrzalysmy. Ale najpierw, oczywiscie, posililysmy się w lokalnej tawernie pyszną baraniną i jagnięciną (typowo paschalne dania, a jako że tu wlasnie wypadala Wielka Niedziela, to jedzonko bylo jak znalazl). Następnie drzemka na kocyku nad jeziorem i spacer. Wieczorkiem rozlozylysmy nasze loze w samochodzie (uwiecznione na zdjęciu) i snem sprawiedliwych przespalysmy nockę. W poniedzialek po sniadaniu na trawie pojechalysmy w kierunku wiszącego mostu lączącego Peloponez z Grecją lądową, przewieszonego przez Zatokę Koryncką. Tym sposobem dotarlysmy do Nafpaktos, gdzie pochodzilysmy po pięknych murach portowych, a następnie do Galaxidi, gdzie u zaprzyjaźnionej pani (spędzalismy tam z moimi rodzicami i siostrą Sylwestra) kupilysmy pyszne dżemy, a w porcie zjadlysmy owoce morza. No i nastala pora powrotu, bo w domu oczekiwaly nas już stęsknione koty.
Dzis niestety Agnieszka musiala już wracać, wiec odwiozlam ją na lotnisko, ale żeby nie bylo za prosto, to w drodze powrtonej odkrylam, że mam jakis wyciek w samochodzie - po pierwsze zaczęlo mi smierdzieć benzyną czy olejem silnikowym, a po drugie zabryzgalo mi tylną szybę tak, że nic nie widzialam. Zjechalam zatem do warsztatu, gdzie pan mechanik poinformowal mnie, że przecieka jakas rurka i on w sumie nie wie, ile to będzie kosztować, bo muszą rozebrać silnik, i w zależnosci od tego co tam znajdą, to będzie od 50 do 200 euro. Myslalam, że się rozplaczę w tym warsztacie. Na szczęscie mój kochany mąż, z którym oczywiscie mialam hotline pt. "kochanie, co robić?!?!" kazal mi wrócić tymże samochodem do domu i obiecal, że sprawą się zajmie po swoim powrocie. Chociaż tyle... Szkoda, że takie nieprzyjemne zakończenie tych wspanialych trzech dni...

PS. Ale za to mam trochę zdjęć ciążowych, Agusia mi zrobila malą sesyjkę, więc zapraszam do obejrzenia fotek pt. "Ja i mój brzuszek" (w folderze kasiaiwojtek).

wtorek, 14 kwietnia 2009

Święta, święta...

W czwartek przed swiętami przyjechali do nas mama, babcia i wujek Wojtka. W piątek zwiedzili Ateny, a mama przygotowala pyszny postny obiad - pyry ;), gzik (czyli po poznańsku twarożek, jakby kto się nie orientowal) i sledziki - mmmmm... W sobotę bylo malowanie jajek, pieczenie i dekorowanie mazurków oraz robienie sernika, potem spacer na górze Imittos, a na wieczór rozkoszowalismy się naszym specialite de la maison, czyli osmiornicą w sosie winno-pomidorowym w wykonaniu mojego męża.
W niedzielę, po przepysznym wielkanocnym sniadanku pojechalismy na wycieczkę: Kanal Koryncki, starożytny Korynt i Loutraki (nadmorski kurort), gdzie po spacerze promenadą zjedlismy furę owoców morza (co można sprawdzić naocznie na zdjęciu) w knajpie u Janisa... W poniedzialek byla wczesniejsza pobudka i zwarci i gotowi przez 10-tą ruszylismy na pólwysep peloponeski. Zwiedzilismy Epidavros ze slynnym amfiteatrem i pochodzilismy po pięknym Nafplio. I tak znów minąl dzień i nie wiedzieć kiedy, swięta się skończyly. Ja powrócilam do pracy (na szczęscie tylko na 3 dni, bo jeszcze czeka mnie kapka wolnego z okazji greckiej Wielkanocy, która zaczyna sie w piątek), a Wojtek, który ma przerwę wiosenną na uczelni, wraz z rodzinką jeszcze sie wycieczkują, a w czwartek rano lecą do Polski - rodzina calkiem, a mąż na 9 dni.
Na szczęscie do mnie przylatuje przyjaciólka, więc jest szansa, ze jakos tę rozląkę przetrwam ;).

Zapraszam do oglądania zdjęć, jest dolączony nowy album, bo na pierwszym skończylo się miejsce, tak więc od teraz kolejne zdjęcia będą do oglądania w albumie kasiaiwojtek.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

IKA-wskiej sagi ciąg dalszy... i piknik na plaży

Bylam dziś znów w nieszczęsnej ICE, i jak zwykle nie obyło się bez spazmów... Po pierwsze - takie moje szczęście - za każdym razem jak jade do IKI, to pada deszcz, co skutkuje większym niż zwykle korkiem, więc jechałam 1 h 20 minut. Zdenerwowana dojechalam na 9.20 (wyjechalam o 8, normalnie się jedzie pół h), tlum się kłębił pod drzwiami, pobrania do 9.30, ale w końcu się dopchalam. Daję te moje skierowania, a babka do mnie, że powinnam mieć wizytę umówioną. Więc jej mówię, że w pt dzowniłam i powiedziano mi właśnie, że jak są badania krwi na cito i w ciąży, to się nie umawia na wizytę, tylko przychodzi. A ona mi na to, że nie i każe mi schodzić na dół się zapisywać na dziś i wrócić z kartką. Ok, zeszłam do okienka, a tam mnie zapisują na najbliższy termin, czyli... 14 maja :/. Tłumaczę im, że ja muszę dziś i pokazuję te skierowania. No to się dopieprzyli, że lekarz z innego rejonu wystawila i że ja powinnam jechać do tego rejonu. Więc ja znów tłumaczę, że już raz się dałam na to nabrać i jechałam aż za Pireus (drugi koniec miasta), a tam mi powiedzano, że powinnam chodzić tam, gdzie mam książeczkę, czyli tam wlaśnie gdzie bylam. A babka mi oddaje papiery i wzrusza ramionami. Ale dostałam jazdy, zaczęłam krzyczeć, ale naprawdę krzyczeć, już po angielsku (jakoś po grecku nie umiem robić awantury), że ja jestem w 5-tym mscu ciąży i ja na to nie pozwolę, żeby kolejny raz mnie tak traktowano i natychmiast niech mi wezwie szefa. Ale się darlam... I ta baba, chyba tylko po po to, żebym już sobie poszła, poszła ze mną na górę i powiedziała, żeby mi już zrobili te badania. No i mi zrobili, ale co sie nadenerowałam, jak zwykle zresztą, to moje...
Jeszcze dwa razy czeka mnie tu jazda - w maju i w czerwcu, a potem już w Polsce. Rany, nie mogę się doczekać...

PS. Żeby nie kończyć calkiem pesymistycznie, to powiem, że za to weekend byl bardzo udany. W sobotę pojechalismy na naszą plażę - byla piękna pogoda, 23 stopnie, i zrobilismy sobie piknik - z malym ogniskiem i smażeniem kielbasek oraz ziemniakami w popiele. Wojtek szalal z zabawką typu "diabolo" (ja kompletnie nie jestem w stanie opanować tej sztuki) i wysoko podrzucal ten taki krążek, po czym z gracją chińskiej akrobatki lapal go na sznurek ;). Bylo bardzo milo i slonecznie (co widać na tych kilku fotkach, które pstryknęlismy), teraz pogoda się trochę zepsula, ale mam nadzieję, że na Wielkanoc znów będzie ladnie.