Bylam dziś znów w nieszczęsnej ICE, i jak zwykle nie obyło się bez spazmów... Po pierwsze - takie moje szczęście - za każdym razem jak jade do IKI, to pada deszcz, co skutkuje większym niż zwykle korkiem, więc jechałam 1 h 20 minut. Zdenerwowana dojechalam na 9.20 (wyjechalam o 8, normalnie się jedzie pół h), tlum się kłębił pod drzwiami, pobrania do 9.30, ale w końcu się dopchalam. Daję te moje skierowania, a babka do mnie, że powinnam mieć wizytę umówioną. Więc jej mówię, że w pt dzowniłam i powiedziano mi właśnie, że jak są badania krwi na cito i w ciąży, to się nie umawia na wizytę, tylko przychodzi. A ona mi na to, że nie i każe mi schodzić na dół się zapisywać na dziś i wrócić z kartką. Ok, zeszłam do okienka, a tam mnie zapisują na najbliższy termin, czyli... 14 maja :/. Tłumaczę im, że ja muszę dziś i pokazuję te skierowania. No to się dopieprzyli, że lekarz z innego rejonu wystawila i że ja powinnam jechać do tego rejonu. Więc ja znów tłumaczę, że już raz się dałam na to nabrać i jechałam aż za Pireus (drugi koniec miasta), a tam mi powiedzano, że powinnam chodzić tam, gdzie mam książeczkę, czyli tam wlaśnie gdzie bylam. A babka mi oddaje papiery i wzrusza ramionami. Ale dostałam jazdy, zaczęłam krzyczeć, ale naprawdę krzyczeć, już po angielsku (jakoś po grecku nie umiem robić awantury), że ja jestem w 5-tym mscu ciąży i ja na to nie pozwolę, żeby kolejny raz mnie tak traktowano i natychmiast niech mi wezwie szefa. Ale się darlam... I ta baba, chyba tylko po po to, żebym już sobie poszła, poszła ze mną na górę i powiedziała, żeby mi już zrobili te badania. No i mi zrobili, ale co sie nadenerowałam, jak zwykle zresztą, to moje...
Jeszcze dwa razy czeka mnie tu jazda - w maju i w czerwcu, a potem już w Polsce. Rany, nie mogę się doczekać...
PS. Żeby nie kończyć calkiem pesymistycznie, to powiem, że za to weekend byl bardzo udany. W sobotę pojechalismy na naszą plażę - byla piękna pogoda, 23 stopnie, i zrobilismy sobie piknik - z malym ogniskiem i smażeniem kielbasek oraz ziemniakami w popiele. Wojtek szalal z zabawką typu "diabolo" (ja kompletnie nie jestem w stanie opanować tej sztuki) i wysoko podrzucal ten taki krążek, po czym z gracją chińskiej akrobatki lapal go na sznurek ;). Bylo bardzo milo i slonecznie (co widać na tych kilku fotkach, które pstryknęlismy), teraz pogoda się trochę zepsula, ale mam nadzieję, że na Wielkanoc znów będzie ladnie.