Po dość długim okresie ciszy, związanym przede wszystkim z ilością pracy oraz wyjeździe do Polski, wracam na łamy bloga :) Co się wydarzyło? No, przede wszystkim odwiedziny ojczyzny, podczas których udało mi się w zasadzie zaliczyć wszystkie zaplanowane punkty programu (spotkania z rodziną, przyjaciółmi, lekarze, dentysta, kosmetyczka, fryzjer, urzędy itp.), choć oznaczało to kilkudniowy maraton biegania od rana do wieczora. I oczywiście maratonik zakończył się chorobą, co było do przewidzenia, biorąc pod uwagę fakt, że nawet pomimo szczęśliwego trafienia na kilka ładniejszych dni w Polsce, powrót (dwudniowy w sumie, bo z Warszawy do Poznania i następnego dnia z Poznania do Berlina, aby wieczorem wreszcie dotrzeć do Aten) następował w paskudny, deszczowy, zimny dzień. Dodać do tego przemęczenie i choroba gotowa. Od tygodnia nie mogę się z nią uporać i trzeszczę jak stara szafa – nie mówiąc o tym, że sprzedałam już swoje dolegliwości połowie biura i swojemu mężowi... Ale nie o tym.
Po powrocie do pracy wpadłam w wir obowiązków, próbując przepłynąć przez morze papierzysk, które podczas mojej nieobecności magicznie pojawiło się na moim biurku. Powoli zaczynam widzieć brzeg... Poza tym rozpoczynam przygotowania do ważnej konferencji, podczas której będę miała równie ważną prezentację, więc proszę o kciuki.
Z nowości domowych – do akwarium przybyły nam długo wyczekiwane paletki, czy też dyskowce – zapraszam do zdjęć (folder Nasz zwierzyniec), choć nie oddają one w pełni rzeczywistości – trzeba je było robić bez flesza, który odbija się w szybie, i zdjęcia są żółte, więc nie widać całej urody paletek. Usłyszawszy ile kosztuje taka parka (nie chcę tu bulwersować czytelników, więc nie przytoczę kwoty), powiedziałam Wojtkowi, że jak któraś z nich nie daj Boże padnie, to padnę razem z nią... Na zawał. Poza tym nasze koty wciąż się piorą, ale są i momenty czułości – udało mi się nawet sfotografować jak Oliwka przytula się do Praliny, włażąc przy tym na nią całkiem, więc przytulanie długo nie trwało, bo Pralina tych czułości szybko miała dość – ale dowód zdjęciowy jest ;).
Poza tym wrzucam zdjęcia z naszej wycieczki na górę Imittos dwa tygodnie temu. Mieszkamy u jej podnóży i postanowiliśmy w tę piękną i słoneczną niedzielę zobaczyć co jest na górze – i jak zobaczycie, jest fajnie. To tyle tymczasem, wracam szybciutko do pracy i ściskam wszystkich, z którymi udało mi się spotkać (bardzo się cieszę!) i jeszcze bardziej tych, z którymi tym razem się nie udało (Meggi...).