Trochę nowosci się wydarzylo, więc pozwolę sobie napisać update.
Po pierwsze Oliwka jest już po sterylce. W piątek wieczorem ją zawiozłam do weta, w sobotę w południe odebralismy. Była na zapleczu, w specjalnym pomieszczeniu i takiej jakby klatce (swoją drogą okropne miejsce, koty i psy w klatkach czekające na lub już po zabiegach). Jak nas zobaczyla, to się ożywiła, dała sie pogłaskać, obwąchała rozpoznając. No ale jak chcieliśmy ją wziąć (wetka: spokojnie, pod pachy przednie, nie będzie jej bolało) to rany boskie! Zaczęła SYCZEĆ (nasza malutka, łagodniutka Oliwka) i miauczeć i drapać i gryźć. Hmmmm. Mówię do wetki, żeby ona ją wzięła w takim razie i wsadziła do transporterka, a ona, że nie, lepiej żeby właściciel. Ok, trudno. Pogłaskalismy ją troszkę, w końcu podeszła do wyjścia z klatki. Pełna nadziei podstawiłam transporterek i panienka sama grzecznie do niego weszła. Zapytałam o kubraczek - nie, tutaj nie ma takich rzeczy - Grecy nie kupują kubraczków, usłyszałam. Na co powiedziałam zimno, że ostatniego kotka DOSTAŁAM w kubraczku po sterylce, gratisowo, i to nie za 100 euro tylko za 100 zł. No ale co zrobić, stwierdziłam, że zrobię sama. Po dojechaniu do domu i wyprodukowaniu kubraczka z bawełnianej ścierki do naczyń i długiej walce, żeby ją tam wsadzić (myślałam, żeby nie, ale się bardzo szwem interesowała), mielismy spektakl - Oliwka próbuje się wydostać z ubranka. No i, nie wiem jak, bo kubraczek miał cztery dziurki na łapy i był zawiązany na górze, ale po godzinie przeróżnych wygibasów, zdjęła go z siebie. Była przy tym tak zdenerwowana, że stwierdziłam, że daruję sobie jednak kubraczek.
Kolejną atrakcją było dawanie jej tabletki przeciwbólowej. Tjaaaa. Ja cała zgrzana, pokłóciliśmy się aż z Wojtkiem przy pierwszym razie, no ale po kilku próbach i ku rozpaczy małej, w końcu ją połknęła (podawanie jej w ulubionej konserwie na łyżeczce oczywiście nie dało rezultatu - konserwę wylizała, tabletki zostawiła). Po trzech dniach jednak doszlam już do wprawy (akurat kiedy tabletki się skończyly). Następnym punktem progamu bylo wyjęcie sobie szwów. Póki bylismy w domu w weekend, póty bylo ok. Poszlismy do pracy w pon. i popoludniu się okazalo, że z 7 szwów zewnętrznych zostaly 3 - pozostale Oliwa wyciągnęla zębami. Szynki telefon do weta i diagnoza - musi mieć nalożony kolnierz. No to my hop na skuterek i przeczesywanie miasta w poszukiwaniu otwartego sklepu dla zwierząt (po pierwsze byla już 19, a po drugie, to byl poniedzialek w srodku dlugiego weekendu - wtorek wolny). W koncu się udalo. Po powrocie do domu i nalozeniu jej kolnierza zacząl się cyrk. Aż wyjęlam kamerę. Oliwka chodzila tylem i w ogóle próbowala zrobić wszystko, żeby kolnierz zdjąć. W przeciewieństwie do kubraczka, tym razem jej się nie udalo. Już dwa dni w nim jest, wspólczuję jej bardzo (muszę jej trzymać miseczkę z jedzeniem, bo inaczej nie daje rady zjesc, no i bidulinka nie może się umyć:( Ale nie zaryzykuję zdjęcia kolnierza, bo jak będzie wiedziala co ją czeka, to potem nie da go sobie wlożyć ponownie).
No i z atrakcji jeszcze - w poniedzialek wieczorem bylismy pierwszy raz w klubie, na zaproszenie Wojtka znajomych. Ja robilam za kierowcę i w ogóle szczerze mówiąc nie bardzo mi się chcialo tam być - niestey, spójrzmy prawdzie w oczy, okres balowania po klubach dla mnie nieodwolalnie minal... No ale bylimy - ciemno, smród papierosów, glosno i bijące po oczach swiatla (w sensie albo ciemno albo laserem po oczach). Nie, no ja już jestem za stara na takie atrakcje. Dlugo nie zabawilismy, tanczylismy doslownie chwilę, no i po powrocie do domu, nastpęnego ranka okazalo się, że... nie mam komórki. Niestety ktos w klubie byl uprzejmy przywlaszczyć sobie mój telefon. Od razy zadzwonilismy na mój numer, telefon wylączony, w klubie oczywiscie też nikt nie znalazl - bye bye my Nokia.... Tak więc mam nowy numer - zainteresowanym podaję indywidualnie :)
I na koniec bardziej optymistyczny akcent - wczoraj byl dzień wolny, greckie swięto narodowe OCHI, czyli NIE - na pamiątkę tego, jak Grecy powiedzieli "nie" Mussoliniemu (mimo faszystowskiego rządu Metaxasa nie dolączyli do państw Osi). My za to mielismy dzień DYNI. Zakupilismy wczesniej dynię, ja pogrzebalam w necie w poszukiwaniu przepisów co by z takową dynią zrobić, no i wykonalam: dżem dyniowo-jablkowy (pyyyycha), na obiad gulasz kurczakowo-dyniowy i na kolację zupę dyniowa z prażonymi pestkami dyni. Uffff :) I tak stworzylismy naszą malą swiecką tradycje - co roku 28 października, w dzień wolny, będziemy gotowali potrawy z dyni ;)
PS. Są nowe zdjęcia - Oliwki po zabiegu oraz z naszego niedzielnego wypadu na tamę na jeziorze Maratonas (czyli tam skąd Ateny czerpią wodę pitną) i na plażę (spacer). Bylismy też w pobliskiej knajpie o wdziecznej nazwie Argentina, o wyglądzie hali/stolówki, ale za to z takim jedzeniem, że już się nie dziwilam, że ludzi full.