czwartek, 23 października 2008
Nowe tablice...
Po czterech miesiącach pobytu i co najmniej dwóch zalatwiania różnych papierów nadszedl czas, żeby wybrać się po nowe tablice rejestracyjne. Powiedziano mi, ze mam pojechać do KTEO, czyli miesjca, gdzie robiony jest przegląd samochodu, mierzona ilosc wydalanego dwutlenku węgla itp. Następnie, po otrzymaniu papieru stamtąd, należy udać się do Ministerstwa Transportu i Komunikacji, gdzie wydadzą nowy dowód rejestracyjny i tablice. Brzmialo nieźle. Zerwalam się bladym switem i o 8 rano wyruszylam. Troszkę poblądzilam, ale w końcu trafilam. Zaplacilam wymagane 50 euro, po czym okazalo się, że skoro mam samochód na ropę, to muszę stanąć w najdluższej kolejce, czyli tam gdzie autokary, taksówki i ciężarówki. Bo w Grecji samochody osobowe (poza taksówkami wlasnie) są tylko na benzynę. Ok, odstalam swoje, w końcu wjechalam do warsztatu. Wszystko posprawdzali po czym pan zacząl szukać czegos pod maską. Szuka, szuka, wzywa drugiego pana. Po chwili szukają już trzej. W końcu jeden z nich pyta mnie o numer czegos. Nie zrozumialam o co chodzi, w końcu domyslilam się - chodzi o numer silnika. Nie mogą go znaleźć, a w dokumentach jest podany tylko numer nadwozia (i tak oto nauczylam się dwóch nowych slów po grecku - silnik i nadwozie). Wiedzialam już niestety, że numer silnika jest nienamierzalny - to samo przeszlam podczas przeglądu w Urzędzie Celnym. Po pól godzinie poszukiwań panowie rozlożyli ręce i powiedzieli, że nie da się znaleźć owego tajemniczego numeru i że wydadzą mi dokument, i owszem, ale bez numeru silnika. I żebym powiedziala w Ministerstwie, że się go "nie da" znaleźć. Dobra, myslę sobie, niech już mi dadzą ten dokument. Z dokumentem udalam się (na szczęscie zaraz obok) do Ministerstwa. Odstalam swoje w kolejce, po czym zostalam zmieszana z blotem, przez staruszka (który nie wiem, co robil jeszcze przy okienku, bo jedną nogą to już chyba stal w grobie), który niemalże rzucil mi papierami w twarz, krzycząc, że on już ma dosyć ludzi, którzy przychodzą bez numeru silnika. Usilowalam wytlumaczyć, że ani pan w Urzędzie Celnym, ani panowie w KTEO nie mogli tego numeru znaleźć i czy nie wystarczy numer nadwozia. Staruszek pogardliwie prychnąl, kazal mi pojechać do warsztatu Peugeota, bo tam może znajdą numer i zbyl mnie machnięciem ręki (dobrze w sumie, że mnie nie pobil). Najpierw się zalamalam, a potem się wscieklam. Dwa miesiące zalatwiania, 50 euro za przegląd i co?!? Zadzwonilam do Wojtka, który kazal mi zdjąć pokrywę od silnika. Jaaaasne. Podjechalam zatem znów do panów w KTEO, którzy zdaje się mieli mnie już serdecznie dosyć i na moją sugestię zdjęcia plastikowej pokrywy silnika, bo być może tam ukrywa się nieuchwytny numer, powiedzieli, że oni nie są mechanikami i nie robią takich rzeczy. I wtedy trafil mnie szlag. Zlapalam za pokrywę na oczach zdumionych panów, zdjęlam ją i magicznie odnalazlam numer. Panowie zastanawiali się jeszcze co prawda czy to na pewno ten, ale kiedy histerycznym tonem zaczelam krzyczeć, że innego nie ma i niech mi natychmiast wpiszą ten numer w papierach, stwierdzili chyba, że zaczynam być niebezpieczna dla otoczenia i czym prędzej wpisali ówże numer. Potem już tylko wrócilam do Ministerstwa (ale już nie do przerażającego staruszka), odstalam kolejne pól godziny i w końcu, po tym jak pani spisala już wszystko (ręcznie oczywiscie, żeby nie bylo, w sumie to moglam sobie sama ten dowód rejestracyjny wystawić), dostalam upragnione tablice... Po raptem trzech godzinach i niemal wylewie mam nowe tablice i nowy, odręcznie nabazgrany, grecki dowód rejestracyjny. Chyba jeszcze o nic nigdy tak dlugo nie walczylam... Teraz już tylko muszę zaltwić ubezpieczenie, wyrwać z gardla polskiemu ubezpieczycielowi pieniądze za niewykorzystany okres ubezpieczenia, zalatwić sobie książeczkę benzynową... Ale to juz nic w porównaniu z tym co przeszlam.