W srodę wieczorem polecialam do Londynu. Po dosc dlugiej podróży (bo aż 4 godziny lotu) wreszcie dotarlam - autobus dowiózl mnie w pobliże domu Aski, która odebrala mnie z przystanku. Bylam już z lekka nieprzytomna, bo wg mojego czasu bylo po 2 w nocy. Ale radosc ze spotkania oraz perspektywa wyspania się następnego dnia wystarczyly, żeby jeszcze posiedziec :).
W czwartek byl dzien londyński - Aska w pracy, więc ja latalam, tzn. wizyta w mojej ukochanej National Portrait Gallery (tym razem wystawa malarstwa z epoki Tudorów), dlugi spacer od Trafalgar aż do Marble Arch oraz zakupy - buty dla Wojtka w Lillywhites oraz dla potomka (i troszkę dla mnie :)) w Primarku. Potem dolączyla do mnie Aska, która akurat skonczyla pracę i poszlysmy na pyszne wloskie jedzonko do knajpy o wdzięcznej nazwie Carlitto's. Po obzarstwie potoczylysmy się (a szczególnie ja...) do teatru na musical "Król Lew", który bardzo nam się podobal (na zdjęciach są to niestety dosc zamazane zdjecia, bo z daleka i bez flesza).
W piątek rano pojechalysmy pociągiem do Salisbury - miasteczka slynącego ze swojej sredniowiecznej katedry. Od razu na dworcu okazalo sie, że za chwilę rusza autobus do pobliskiego Stonehenge (kamienny krąg, te sprawy), więc zdecydowalysmy się jechać. Stonehenge okazalo się o tyle rozczarowujace, że a) znajduje się centralnie między szosami, b) jest na plaskim terenie (w mojej glowie znajdowal się na pagórku) i c) jest ogrodzony lańcuchem, który jest mniej więcej 100 m. od kamieni, więc trochę slabo... No poza tym wygwizdów taki, że malo nam glów nie urwalo. A poza tym wszystko ok. No i w Stonehenge zepsul mi sie mój ukochany wyslużony aparacik - cale szczęscie, że Asia miala swój, więc są zdjęcia (jak zwykle zapraszam do obejrzenia).
Po Stonehenge pojechalysmy do Old Sarum, czyli wczesniejszego Salisbury, znajdującego się na wzgórzu (co zaspokoilo moją potrzebę zobaczenia czegos na pagórku :)), które to w XIII w. zostalo przeniesione do doliny rzeki Avon znajdującej się u stóp tegoż wzgórza (bodajże ze względu na latwiejszy dostęp do wody). Ruiny byly fajne, a widok na Salisbury naprawdę piękny. Po dotarciu do miasteczka odnalazalysmy nasz Bed&Breakfast, który okazal się być wiktoriańskim domem, z pięknym ogrodem oraz kotkiem - bardzo nam się to wszystko podobalo. Po wypoczynku ruszylysmy na wieczorny spacer po miescie i jedzonko do pubu King's Head Inn.
Następnego dnia po angielskim sniadaniu wymeldowalysmy się i obeszlysmy Salisbury oraz zwiedzilsymsy glówną atrakcję, czyli katedrę. W katedrze znajduje się jeden z czterech ocalalych dokumentów Magna Carta, bardzo ważnych w brytyjskiej historii i prawodawstwie.
O 13.20 ruszylysmy pociągiem back to London, żeby spotkać się na lunchu w tajskiej knajpce z kolegą/aspirującym ;) Aski, niejakim Trzeciusem (ksywa wymyslona przez mojego męża), który okazal się być calkiem sympatyczny. Po jedzonku i zakupach w Bootsie pojechalysmy do domu wreszcie odpocząć.
W niedzielę Asina miala targi, więc znów bylam skazana na siebie - ale już wczesniej umówilam się ze znajomą, że ich odwiedzę. Niestety, okazalo się, że mieszkają na drugim końcu Londka, a tego dnia nie chodzilo ani metro, ani kolejka naziemna, więc się najechalam autobusem zastępczym i o malo co mnie szlag nie trafil podczas tej dwugodzinnej (zamiast 40-minutowej) podróży. Ale bylo milo, dostalam obiadek, więc dalo radę ;).
Wrócilam, akurat zdązylam odgrzać nam obiad kiedy wpadla Aska z targów, a w drodze już na koncert ze swoim dobiegaczem. Ja za to poszlam do kina na film o mlodej królowej Wiktorii, z Emily Blunt w roli glównej - nie wiedzialam, czy film trafi do Grecji, a chcialam go zobaczyć.
No i w poniedzialek już rano się spakowalam i nadeszla pora wyjazdu. Caly dzień w drodze, bo jak wyszlam od Aski o 10.30, tak w domu bylam po 20 (licząc wraz ze zmianą czasu). Ale cieszę się, bo podczas mojego pobytu zrobilam i zobaczylam wszystko co chcialam, nacieszylam się niewidzianą od 9 miesięcy przyjaciólką i obkupilam calą naszą trójkę :). Zas w domku czekal na mnie stęskniony mąż, dwa kotki i pięknie wysprzątane mieszkanie (chyba powinnam częsciej wyjeżdżać... :)).
Asinka, jeszcze raz dziękuję za wszystko.