Nasz synek pojawił sie na tym świecie 21 sierpnia 2009 r o godz. 19.47 po 20 godzinach akcji skurczowej, ale jednak w wyniku cesarskiego cięcia. Okazał się zbyt duży, aby sie przecisnąć... Dostał 10 na 10 punktów, a ważył 4700 gr i mierzył sobie 59 cm, tak więc dziecię nam się trafiło słusznych rozmiarów. Porodu wspominać nie będę, bo i po co, liczy sie jego efekt, czyli nasze szczęście.
Byłam w jedynce, więc nie było ograniczeń z wizytami, tak że Wojtek był ze mna prawie całymi dniami. Mały również, pielęgniarki zabierały go na życzenie i donosiły na karmienie, a tak to spał sobie ze mną w pokoju, a czasem nawet w łóżku :). Odwiedzali nas również babcie i ciocia oraz dziadek. Wypuścili nas po 4 dniach, bo Witulin nie miał żółtaczki, więc moglismy spokojnie poznawać się dalej w domowych pieleszach. Jest to czas absolutnie cudowny i nie sprzyjający jakimkolwiek innym zajęciom (macierzyństwo jednak nie idzie w parze z Internetem, przynajmniej na początku), bo go po prostu na wszystko inne poza dzieckiem i snem brakuje.
Wituś jest strasznie kochany i grzeczny, w nocy robi mi góra dwie pobudki i to krótkie, za to wieczorem lubi sobie pomarudzić kilka godzin - no ale w sumie ile można spać, niech sie nim rodzice też trochę pozajmują, nie?
Na pierwszym spacerze byliśmy z dziadkami z Warszawy wczoraj, czyli w sobotę (na razie rezydujemy w Poznaniu, do stolicy jedziemy w piątek, ja z małym zostanę u mamy i będę załatwiać PESEL, paszport itp, a Wojtek wraca do Aten, bo zaczynają mu się studia). Dziś po spacerze pierwszy raz byliśmy w knajpie - Wituś był grzeczny jak aniołek, wyprawę przespał i pozwolił mamie zjeść, choć się stresowała, że będzie musiała się publicznie obnażać celem udostępnienia baru mlecznego. Synek jednak swój rozum ma i jedzenia zażądał elegancko, po powrocie do domu :).
Rodzicielstwo nas uskrzydla, jesteśmy najszczęśliwsi na świecie i wszystkim polecamy ;). Zapraszamy do obejrzenia pierwszych zdjęć - jeszcze ze szpitala. Następne wrzucimy jak czas pozwoli, bo jeszcze trzeba te setki fotek przejrzeć i wybrać...
niedziela, 30 sierpnia 2009
wtorek, 18 sierpnia 2009
Czekanie...
Chyba jeszcze nigdy na nic tak nie czekałam jak na pojawienie się naszego synka. Wituś jest już "spóźniony" 3 dni i - jak sądzi położna - jeszcze się nie wybiera. Zaczynam się obawiać, że z Lewka mogą być nici i dostaniemy pedantyczną (choć po kim?) Panienkę.
Swoją drogą to czekanie też ma ambiwalentny posmak - z jednej strony strasznie chciałabym, ze młody był już po tej stronie brzucha - jestem ciekawa jak wygląda, jak to będzie, no i nie ukrywam, mam już dosyć dźwigania tej piłki lekarskiej pod bluzką (kto nie wierzy niech obejrzy ostatnia sesję brzuszkową - jak zwykle w naszym albumie). Z drugiej strony boję się tego - oczywiście samego porodu (biorąc pod uwagę, że straszą mnie 4 i pół kilowym dzieciem, to chyba nic dziwnego) ale i tego co będzie potem - jak nieodwracalnie zmieni się moje, nasze życie. Przestaniemy być po prostu parą, Kasią i Wojtkiem, a zaczniemy być rodziną, zostaniemy Rodzicami, już do końca naszych dni... Taka odpowiedzialność za czyjeś istnienie - aż mnie dreszcze przechodzą.
Tak więc przechodzę teraz jeden z najdziwniejszych okresów w moim życiu, gdzie oczekiwanie miesza się z chęcią powstrzymania tego co nieuknione, strach z radością, podniecenie ze zdenerwowaniem...
Może następnego wpisu dokonam już jako Mama... O rany. Proszę o pozytywne fluidy.
Swoją drogą to czekanie też ma ambiwalentny posmak - z jednej strony strasznie chciałabym, ze młody był już po tej stronie brzucha - jestem ciekawa jak wygląda, jak to będzie, no i nie ukrywam, mam już dosyć dźwigania tej piłki lekarskiej pod bluzką (kto nie wierzy niech obejrzy ostatnia sesję brzuszkową - jak zwykle w naszym albumie). Z drugiej strony boję się tego - oczywiście samego porodu (biorąc pod uwagę, że straszą mnie 4 i pół kilowym dzieciem, to chyba nic dziwnego) ale i tego co będzie potem - jak nieodwracalnie zmieni się moje, nasze życie. Przestaniemy być po prostu parą, Kasią i Wojtkiem, a zaczniemy być rodziną, zostaniemy Rodzicami, już do końca naszych dni... Taka odpowiedzialność za czyjeś istnienie - aż mnie dreszcze przechodzą.
Tak więc przechodzę teraz jeden z najdziwniejszych okresów w moim życiu, gdzie oczekiwanie miesza się z chęcią powstrzymania tego co nieuknione, strach z radością, podniecenie ze zdenerwowaniem...
Może następnego wpisu dokonam już jako Mama... O rany. Proszę o pozytywne fluidy.
czwartek, 6 sierpnia 2009
Bucharzewo
Witam wszystkich stałych czytelników i podczytywaczy :). Na długo zapanowała cisza na niniejszym blogu, ale to z powodu ilości wydarzeń. Już śpieszę nadrobić zaległości.
Na początku lipca przyjechaliśmy z Wojtkiem do Polski - on do Poznania samochodem, ja do Warszawy samolotem. Kiedy pozałatwiałam swoje sprawy Wojtek po mnie przyjechał i zabrał mnie do Bucharzewa - miejscowości w Puszczy Noteckiej, 80 km od Poznania, gdzie został wynajęty dom w lesie nad jeziorem. I w tym właśnie domu siedzę sobie od miesiąca i czekam aż dojrzeję... Przez dom przewinęła się masa osób - znajomi rodziny i nasi, do stałych gości należy moja mama. Jest tu naprawdę cudownie - duży dom z kominkiem i olbrzymim ogrodem z rozłożystymi dębami, spora weranda, gdzie często grillujemy, ogrodzony teren - raj dla zwierzyńca, którego tu nie brakuje - są psy mamy i siostry Wojtka, jej chłopaka i nasze koty. 150 metrów od domu jest jezioro, w którym bardzo przyjemnie się pływa jak pogoda dopisuje (a co odważniejsi pływają nawet jak średnio dopisuje - oczywiście ja nie). W pobliżu jest małe miasteczko Sieraków, gdzie jeździmy po zakupy, oraz piękna rzeka Warta, którą nawet wybraliśmy się na spływ kajakowy.
W Poznaniu byłam dwa razy, u lekarza, diagnoza - odpoczywać i czekać. Od tego czekania niedługo osiwieję i jajo zniosę, ale co zrobić.
Wczoraj byłam na kolejnej wizycie i okazało się, że nasz syn jest olbrzymem, co budzi pewne zaniepokojenie pani doktor - już w tej chwili waży ponad 4 kg i nie wiadomo czy mu starcza wód płodowych, w związku z tym jutro zabierają mnie na obserwacje do szpitala. Mam nadzieję, że wyjdę już z Witusiem w ramionach.
Wojtek dzielnie wyremontował mieszkanie w Poznaniu, które dotychczas było wynajmowane, a gdzie my ulokujemy się przez miesiąc po porodzie. Wczoraj zaliczyliśmy Ikeę i Castoramę, nałaziłam się okrutnie, bo prawie pięć godzin, z nadzieją, że zmotywuję tym małego do wyjścia, ale niestety nie udało się. Ponieważ jest duży, a główkę ma wysoko, lekarze prorokują cesarskie cięcie. Troszkę się martwię, ale cóż - no jakoś musi wyjść. Proszę o kciuki.
Tymczasem pozdrawiam i zapraszam do obejrzenia zdjęć i myślę, że następny odzew nastąpi już po rozpakowaniu...;)
Na początku lipca przyjechaliśmy z Wojtkiem do Polski - on do Poznania samochodem, ja do Warszawy samolotem. Kiedy pozałatwiałam swoje sprawy Wojtek po mnie przyjechał i zabrał mnie do Bucharzewa - miejscowości w Puszczy Noteckiej, 80 km od Poznania, gdzie został wynajęty dom w lesie nad jeziorem. I w tym właśnie domu siedzę sobie od miesiąca i czekam aż dojrzeję... Przez dom przewinęła się masa osób - znajomi rodziny i nasi, do stałych gości należy moja mama. Jest tu naprawdę cudownie - duży dom z kominkiem i olbrzymim ogrodem z rozłożystymi dębami, spora weranda, gdzie często grillujemy, ogrodzony teren - raj dla zwierzyńca, którego tu nie brakuje - są psy mamy i siostry Wojtka, jej chłopaka i nasze koty. 150 metrów od domu jest jezioro, w którym bardzo przyjemnie się pływa jak pogoda dopisuje (a co odważniejsi pływają nawet jak średnio dopisuje - oczywiście ja nie). W pobliżu jest małe miasteczko Sieraków, gdzie jeździmy po zakupy, oraz piękna rzeka Warta, którą nawet wybraliśmy się na spływ kajakowy.
W Poznaniu byłam dwa razy, u lekarza, diagnoza - odpoczywać i czekać. Od tego czekania niedługo osiwieję i jajo zniosę, ale co zrobić.
Wczoraj byłam na kolejnej wizycie i okazało się, że nasz syn jest olbrzymem, co budzi pewne zaniepokojenie pani doktor - już w tej chwili waży ponad 4 kg i nie wiadomo czy mu starcza wód płodowych, w związku z tym jutro zabierają mnie na obserwacje do szpitala. Mam nadzieję, że wyjdę już z Witusiem w ramionach.
Wojtek dzielnie wyremontował mieszkanie w Poznaniu, które dotychczas było wynajmowane, a gdzie my ulokujemy się przez miesiąc po porodzie. Wczoraj zaliczyliśmy Ikeę i Castoramę, nałaziłam się okrutnie, bo prawie pięć godzin, z nadzieją, że zmotywuję tym małego do wyjścia, ale niestety nie udało się. Ponieważ jest duży, a główkę ma wysoko, lekarze prorokują cesarskie cięcie. Troszkę się martwię, ale cóż - no jakoś musi wyjść. Proszę o kciuki.
Tymczasem pozdrawiam i zapraszam do obejrzenia zdjęć i myślę, że następny odzew nastąpi już po rozpakowaniu...;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Archiwum bloga
-
►
2010
(19)
- ► października (1)
-
▼
2009
(35)
- ► października (3)