wtorek, 18 sierpnia 2009

Czekanie...

Chyba jeszcze nigdy na nic tak nie czekałam jak na pojawienie się naszego synka. Wituś jest już "spóźniony" 3 dni i - jak sądzi położna - jeszcze się nie wybiera. Zaczynam się obawiać, że z Lewka mogą być nici i dostaniemy pedantyczną (choć po kim?) Panienkę.
Swoją drogą to czekanie też ma ambiwalentny posmak - z jednej strony strasznie chciałabym, ze młody był już po tej stronie brzucha - jestem ciekawa jak wygląda, jak to będzie, no i nie ukrywam, mam już dosyć dźwigania tej piłki lekarskiej pod bluzką (kto nie wierzy niech obejrzy ostatnia sesję brzuszkową - jak zwykle w naszym albumie). Z drugiej strony boję się tego - oczywiście samego porodu (biorąc pod uwagę, że straszą mnie 4 i pół kilowym dzieciem, to chyba nic dziwnego) ale i tego co będzie potem - jak nieodwracalnie zmieni się moje, nasze życie. Przestaniemy być po prostu parą, Kasią i Wojtkiem, a zaczniemy być rodziną, zostaniemy Rodzicami, już do końca naszych dni... Taka odpowiedzialność za czyjeś istnienie - aż mnie dreszcze przechodzą.
Tak więc przechodzę teraz jeden z najdziwniejszych okresów w moim życiu, gdzie oczekiwanie miesza się z chęcią powstrzymania tego co nieuknione, strach z radością, podniecenie ze zdenerwowaniem...
Może następnego wpisu dokonam już jako Mama... O rany. Proszę o pozytywne fluidy.