piątek, 26 marca 2010

Koniec marca...

Powoli kończy się mój wolny marzec, w poniedziałek idę do pracy :(. Tymczasem na sam koniec się rozchorowałam, zaraził mnie mój kochany mąż, który sprzedawszy mi swój katar sam ozdrowiał ;). Ale Witul się trzyma, tylko mnie ciężko go nie całować. Właśnie buszują z tatą na spacerze, Wituś buja się na huśtawce, co bardzo mu się podoba, a ja mam chwilkę żeby coś skrobnąć.
Byliśmy z Witulem (ja i on, bo Wojtkowi się nie chciało ukulturalniać) na super wystawie w Muzeum Sztuki Cykladzkiej, pod tytułem "Miłość od czasów Teogonii Hezjoda do późnej starożytności". Mmmm, coś dla mnie, gdyby nie tłumy odwiedzających to byłoby idealnie. Witulowi też się podobało, choć pod koniec chyba go trochę znudziło, bo odpadł ;). Poza tym pierwszy raz Wituś został ze swoją nową opiekunką, raz kiedy musiałam pojechać pozałatwiać sprawy, a Wojtek był na uczelni - to był pierwszy raz, na krótko, poszło bezboleśnie, więc drugi raz został na 3 godzinki, podczas gdy my wyskoczyliśmy we dwoje, po raz pierwszy od... października. Pojechaliśmy do kina na "Awatara", którego bardzo chciałam zobaczyć, mi podobał się bardzo, Wojtkowi średnio, natomiast Witul ani razu nie zapłakał (wedle słów opiekunki Kasi), grzecznie zjadł cały obiadek, na spacerku zasnął, a potem świetnie się bawili. Cieszę się bardzo, łatwiej mi będzie wrócić do pracy bez dramatów.
To chyba tyle, są nowe zdjęcia Witusiowe, jak zwykle zapraszamy :).

sobota, 20 marca 2010

Londyn - 12.03-17.03.2010

 
Posted by Picasa
W piątek 12.03, prawie co do dnia rok po ostatniej wizycie, wybrałam się z Witulem do Londynu. Ostatnio towarzyszy mi po drugiej stronie brzuszka i wymagał o wiele mniej akcesoriów, tym razem wraz z nami podróżował wózek oraz torba zawierająca wszystko, czegobobas może potrzebować. Dość ciężkobylo się z tym ogarnąć, przyznam, ale jakoś dalismy radę.Po 3,5-godzinnym locie wylądowaliśmy w Londku :). Jeszcze tylko pociąg na Victorię i tam spotkanie ze spóźnioną Asinką ;). W drodze do nowego mieszkania Aśki Witulin odpadł (z powodu dwugodzinnej różnicy czasu dla niego była juz godzina 21) i oczywiście obudził się w momencie kiedy przekroczyłyśmy próg domu, aby wesoło buszować przez kolejne dwie godziny, a potem lekko histeryzować z powodu zmęczenia. Na szczęście jużpo piewszej nocy dość szybko się przestawił.W sobotę pojechaliśmy na bazar w Portobello (poprzedziwszy wizytę spacerem po Kensington Gardens), gdzie ceny nieprzyjemnie mnie zaskoczyły - fakt, nie byłam to od dobrych kilku lat, ale żeby w tym czasie tak się uturystyczniło i podrożało? Co mi się coś spodobało, to kosztowało w okolicach 100 funtach - no lekka przesada. Niemniej jednak udało mi się zakupić piękne lustro marokańskie, a także czapkę (było dość chłodno, a ja niestety w Atenach żadnej czapki nie posiadam, więc przyjechałam trochę wyletniona) oraz parę książek.Po spacerze nadszedl czas na kawkę dla mamusi i cioci oraz zupkę dla Witulina. Oraz oczywiście sesje zdjęciowe (nieodłączne). Następnie wizyta w Primarku celem obkupienia młodego człowieka (i nie tylko ;)) i wreszcie powrót do domu. To był dzień pełen wrażeń, więc i zasnąć byłoniełatwo, ale w końcu się udało ululać podekscytowanego Witka.W niedzielę w związku z tym postanowiłayśmy zrobić wersję light, bez jeżdżenia i forsowania się - poszłyśmy na spacer na Hampsted Heath. Najpierw jednak posiliłysmy się sushi, co by mieć siłę wtoczyć się pod górkę, z której rozciąga się ładna panorama na Londyn. Po spacerze czekał nas spokojny wieczór w domku.W poniedziałek Asia poszła do pracy, a nas odwiedzili ciocia Bożenka i Lee. Przywieźli Witusiowi ciuchcię, która bardzo mu się spodobała,a z kolei im bardzo spodobał się mój cudny synek, który obecne jest w fazie uśmiechania się do wszystkich, więc jest tym bardziej zachwycający :).Po powrocie Aśki z pracy i po wyjeździe aszych gości poszłyśmy jeszcze na dobre jedzonko na West End Lane.We wtorek pojechałam z Witulem do miasta - na Picadilly Circus, gdzie tradycyjnie zrobiłam zakupy w Lillywhites (dobre ceny sporotwych rzeczy). Potem wstąpiliśmy do sklepu Cool Britannia, gdzie sprzedawane są pamiątki z Londynu, wszytsko co można sobie wyobrazić z motywem flagi brytyjskiej, łącznie z panem, który zachwycił się Witulinem i zażądał przysłania zdjęć z tym "best baby ever" :).Potem poszliśmy na Trafalgar Square, gdzie chwilę odpoczywaliśmy na trawniku pod National Gallery, oraz Witul skonsumował swój lanczyk :). Następnie zwiedziliśmy National Portrait Gallery, gdzie widzieliśmy trzy super wystawy - zdjęcia Twiggy (najsłynniejszej brytyjskiej supermodelki od lat 60-tych do 90-tych), indyjski portet, oraz wystawa zdjęć znanego fotografa Irvinga Penna, który od lat 40-stych do teraz fotografował znane osoby.następnie zjedliśmy obiadek w malajskiej knajpie (ja owszem, danie malajskie, Witul zaś poprzestał na musie jabłkowym ;)) i wróciliśmy do domu.W środę spakowaliśmy manele, czule pożegnalismy ciocię Asię (której jeszcze i z tego miejsca dziękujemy za wspaniałą gościnę i wszelkie udogodnienia dla bobasa) i ruszyliśmy w droge powrotną.O 20 z lotniska w Atenach odebrał nas stęskniony Wojtek. Bardzo udany pobyt :), jak zwykle zapraszam do oglądania zdjęć.

środa, 3 marca 2010

Rocznicowy wypad na Lesbos

1 marca stuknęla nam druga rocznica ślubu i z tej okazji wybraliśmy się na 3-dniowy wypad na wyspę Lesbos (tworzymy nową świecką tradycję, w zeszlym roku byliśmy na Kos, w przyszlym kolejna wyspa, miejmy nadzieję :)). Tym razem towarzyszyl nam Wituś (no, w sumie rok temu też, tylko nie po tej stronie brzuszka ;)), który jak zwykle podróż samolotem zniósl doskonale. Po lądowaniu w Mitilini wynajęliśmy samochód - Nissana Micrę i pojechaliśmy do hotelu przy samym porcie. Wkróce potem ruszyliśmy na zwiedzanie, ale wcześniej posililiśmy się w ouzerii o 150-letniej historii i wdzięcznej nazwie Hermes. Jedzenie bylo wyśmienite, ouzo również :).
Następnego dnia z rana pojechaliśmy do term, w niepozornym budyneczku byly dwa baseny - dla mężczyzn i dla kobiet, temperatura wody wynosila 39,7 stopni C, więc stwierdzilam, że Witul kąpie się ze mną, bo woda jest niewiele cieplejsza niż ta, w której się kąpie na codzień. Wituś wzbudzil sensację wśród starszych pań zażywających kąpieli leczniczej, no i bardzo mu się podobalo. 10 minut nam wystarczylo, żeby się nie przegrzać, a potem asystowaliśmy Wojtkowi w jego kąpieli w morzu - już po gorących źródlach.
Potem pojechaliśmy do Agiassos, uroczej miejscowości z tradycyjną lesbiańską zabudową, a stamtąd "na skróty" totalnie hardcorową drogą żwirową przez góry do nadmorskiego Plomari. Tam Wituś odkryl swoje powolanie i robil za kapitana :) - zapraszamy do obejrzenia zdjęć.
Po powrocie do Mitilini zrobiliśmy spacer po porcie i piękne fotki miasta nocą.
W poniedzialek, czyli w naszą rocznicę, pojechaliśmy do Madamados, gdzie znajduje się znany w calej Grecji monastyr Agios Taxiarchos, czyli Świętego Archaniola, a konkretnie Michala, którego cudowna ikona, zrobiona podobno z krwi i ziemi, jest celem pielrzymek. Rzeczywiście niezwykle miejsce, dziwne dość bylo to, że w samym monastyrze, jak i przed nim mnóstwo bylo figurek samolotów wojskowych, nawet stal sobie myśliwiec F16 przy klasztorze. Nie wiem, może Michal jest patronem pilotów wojskowych?
Po wizycie w monastyrze pojechaliśmy do miejscowości Molivos, która latem jest znanym kurortem turystycznym, a obecnie byla raczej pusta. Nad Molivos góruje piękny zamek, który niestety z racji poniedzialku byl zamknięty. Ale w pobliżu znalazly się kolejne gorące źródla, tym razem najgorętsze w Europie - 46 stopni. My z Witusiem spasowaliśmy, natomiast Wojtek, fan sauen i kąpieli w termach, byl zachwycony. Choć nawet taki wytrawny kąpielowicz jak on przyznal, że ciężko, oj ciężko mu się bylo zanurzyć w takim ukropie. Za to potem chlodzil się w morzu. Ja, jak zwykle w takich sytuacjach, zajęlam się dokumentowaniem ;).
Późnym popoludniem wracaliśmy już do Mitilini, aby zjeść pożegnalną ośmiorniczkę i wieczorem udać się na lotnisko. Do domku wróciliśmy późnym wieczorem, bardzo zadowoleni z naszej udanej wyprawy. A wyspą jesteśmy zachwyceni i planujemy powrót, bo nie zdążyliśmy wszystkiego obejrzeć, no a poza tym nie zapominajmy o gorących źródlach, które przyciagają co poniektórych jak magnes ;).

Na koniec tej relacji chcialabym skorzystać z okazji i oficjalnie (poniekąd ;)) podziękować mojej kochanej mamie, a babci Witusia za cudowną opiekę nad wnuczkiem przez cale 6 tygodni. Dzięki Niej moglam w miarę spokojnie wrócić do pracy (zwlaszcza, że Wojtka nie bylo), wiedząc, że zostawiam mojego skarba w dobrych rękach. Mama byla z nami od 17 stycznia aż do naszego wylotu 27.02. Dzięki Mamuś!