sobota, 20 marca 2010

Londyn - 12.03-17.03.2010

 
Posted by Picasa
W piątek 12.03, prawie co do dnia rok po ostatniej wizycie, wybrałam się z Witulem do Londynu. Ostatnio towarzyszy mi po drugiej stronie brzuszka i wymagał o wiele mniej akcesoriów, tym razem wraz z nami podróżował wózek oraz torba zawierająca wszystko, czegobobas może potrzebować. Dość ciężkobylo się z tym ogarnąć, przyznam, ale jakoś dalismy radę.Po 3,5-godzinnym locie wylądowaliśmy w Londku :). Jeszcze tylko pociąg na Victorię i tam spotkanie ze spóźnioną Asinką ;). W drodze do nowego mieszkania Aśki Witulin odpadł (z powodu dwugodzinnej różnicy czasu dla niego była juz godzina 21) i oczywiście obudził się w momencie kiedy przekroczyłyśmy próg domu, aby wesoło buszować przez kolejne dwie godziny, a potem lekko histeryzować z powodu zmęczenia. Na szczęście jużpo piewszej nocy dość szybko się przestawił.W sobotę pojechaliśmy na bazar w Portobello (poprzedziwszy wizytę spacerem po Kensington Gardens), gdzie ceny nieprzyjemnie mnie zaskoczyły - fakt, nie byłam to od dobrych kilku lat, ale żeby w tym czasie tak się uturystyczniło i podrożało? Co mi się coś spodobało, to kosztowało w okolicach 100 funtach - no lekka przesada. Niemniej jednak udało mi się zakupić piękne lustro marokańskie, a także czapkę (było dość chłodno, a ja niestety w Atenach żadnej czapki nie posiadam, więc przyjechałam trochę wyletniona) oraz parę książek.Po spacerze nadszedl czas na kawkę dla mamusi i cioci oraz zupkę dla Witulina. Oraz oczywiście sesje zdjęciowe (nieodłączne). Następnie wizyta w Primarku celem obkupienia młodego człowieka (i nie tylko ;)) i wreszcie powrót do domu. To był dzień pełen wrażeń, więc i zasnąć byłoniełatwo, ale w końcu się udało ululać podekscytowanego Witka.W niedzielę w związku z tym postanowiłayśmy zrobić wersję light, bez jeżdżenia i forsowania się - poszłyśmy na spacer na Hampsted Heath. Najpierw jednak posiliłysmy się sushi, co by mieć siłę wtoczyć się pod górkę, z której rozciąga się ładna panorama na Londyn. Po spacerze czekał nas spokojny wieczór w domku.W poniedziałek Asia poszła do pracy, a nas odwiedzili ciocia Bożenka i Lee. Przywieźli Witusiowi ciuchcię, która bardzo mu się spodobała,a z kolei im bardzo spodobał się mój cudny synek, który obecne jest w fazie uśmiechania się do wszystkich, więc jest tym bardziej zachwycający :).Po powrocie Aśki z pracy i po wyjeździe aszych gości poszłyśmy jeszcze na dobre jedzonko na West End Lane.We wtorek pojechałam z Witulem do miasta - na Picadilly Circus, gdzie tradycyjnie zrobiłam zakupy w Lillywhites (dobre ceny sporotwych rzeczy). Potem wstąpiliśmy do sklepu Cool Britannia, gdzie sprzedawane są pamiątki z Londynu, wszytsko co można sobie wyobrazić z motywem flagi brytyjskiej, łącznie z panem, który zachwycił się Witulinem i zażądał przysłania zdjęć z tym "best baby ever" :).Potem poszliśmy na Trafalgar Square, gdzie chwilę odpoczywaliśmy na trawniku pod National Gallery, oraz Witul skonsumował swój lanczyk :). Następnie zwiedziliśmy National Portrait Gallery, gdzie widzieliśmy trzy super wystawy - zdjęcia Twiggy (najsłynniejszej brytyjskiej supermodelki od lat 60-tych do 90-tych), indyjski portet, oraz wystawa zdjęć znanego fotografa Irvinga Penna, który od lat 40-stych do teraz fotografował znane osoby.następnie zjedliśmy obiadek w malajskiej knajpie (ja owszem, danie malajskie, Witul zaś poprzestał na musie jabłkowym ;)) i wróciliśmy do domu.W środę spakowaliśmy manele, czule pożegnalismy ciocię Asię (której jeszcze i z tego miejsca dziękujemy za wspaniałą gościnę i wszelkie udogodnienia dla bobasa) i ruszyliśmy w droge powrotną.O 20 z lotniska w Atenach odebrał nas stęskniony Wojtek. Bardzo udany pobyt :), jak zwykle zapraszam do oglądania zdjęć.