Powoli kończy się mój wolny marzec, w poniedziałek idę do pracy :(. Tymczasem na sam koniec się rozchorowałam, zaraził mnie mój kochany mąż, który sprzedawszy mi swój katar sam ozdrowiał ;). Ale Witul się trzyma, tylko mnie ciężko go nie całować. Właśnie buszują z tatą na spacerze, Wituś buja się na huśtawce, co bardzo mu się podoba, a ja mam chwilkę żeby coś skrobnąć.
Byliśmy z Witulem (ja i on, bo Wojtkowi się nie chciało ukulturalniać) na super wystawie w Muzeum Sztuki Cykladzkiej, pod tytułem "Miłość od czasów Teogonii Hezjoda do późnej starożytności". Mmmm, coś dla mnie, gdyby nie tłumy odwiedzających to byłoby idealnie. Witulowi też się podobało, choć pod koniec chyba go trochę znudziło, bo odpadł ;). Poza tym pierwszy raz Wituś został ze swoją nową opiekunką, raz kiedy musiałam pojechać pozałatwiać sprawy, a Wojtek był na uczelni - to był pierwszy raz, na krótko, poszło bezboleśnie, więc drugi raz został na 3 godzinki, podczas gdy my wyskoczyliśmy we dwoje, po raz pierwszy od... października. Pojechaliśmy do kina na "Awatara", którego bardzo chciałam zobaczyć, mi podobał się bardzo, Wojtkowi średnio, natomiast Witul ani razu nie zapłakał (wedle słów opiekunki Kasi), grzecznie zjadł cały obiadek, na spacerku zasnął, a potem świetnie się bawili. Cieszę się bardzo, łatwiej mi będzie wrócić do pracy bez dramatów.
To chyba tyle, są nowe zdjęcia Witusiowe, jak zwykle zapraszamy :).