1 marca stuknęla nam druga rocznica ślubu i z tej okazji wybraliśmy się na 3-dniowy wypad na wyspę Lesbos (tworzymy nową świecką tradycję, w zeszlym roku byliśmy na Kos, w przyszlym kolejna wyspa, miejmy nadzieję :)). Tym razem towarzyszyl nam Wituś (no, w sumie rok temu też, tylko nie po tej stronie brzuszka ;)), który jak zwykle podróż samolotem zniósl doskonale. Po lądowaniu w Mitilini wynajęliśmy samochód - Nissana Micrę i pojechaliśmy do hotelu przy samym porcie. Wkróce potem ruszyliśmy na zwiedzanie, ale wcześniej posililiśmy się w ouzerii o 150-letniej historii i wdzięcznej nazwie Hermes. Jedzenie bylo wyśmienite, ouzo również :).
Następnego dnia z rana pojechaliśmy do term, w niepozornym budyneczku byly dwa baseny - dla mężczyzn i dla kobiet, temperatura wody wynosila 39,7 stopni C, więc stwierdzilam, że Witul kąpie się ze mną, bo woda jest niewiele cieplejsza niż ta, w której się kąpie na codzień. Wituś wzbudzil sensację wśród starszych pań zażywających kąpieli leczniczej, no i bardzo mu się podobalo. 10 minut nam wystarczylo, żeby się nie przegrzać, a potem asystowaliśmy Wojtkowi w jego kąpieli w morzu - już po gorących źródlach.
Potem pojechaliśmy do Agiassos, uroczej miejscowości z tradycyjną lesbiańską zabudową, a stamtąd "na skróty" totalnie hardcorową drogą żwirową przez góry do nadmorskiego Plomari. Tam Wituś odkryl swoje powolanie i robil za kapitana :) - zapraszamy do obejrzenia zdjęć.
Po powrocie do Mitilini zrobiliśmy spacer po porcie i piękne fotki miasta nocą.
W poniedzialek, czyli w naszą rocznicę, pojechaliśmy do Madamados, gdzie znajduje się znany w calej Grecji monastyr Agios Taxiarchos, czyli Świętego Archaniola, a konkretnie Michala, którego cudowna ikona, zrobiona podobno z krwi i ziemi, jest celem pielrzymek. Rzeczywiście niezwykle miejsce, dziwne dość bylo to, że w samym monastyrze, jak i przed nim mnóstwo bylo figurek samolotów wojskowych, nawet stal sobie myśliwiec F16 przy klasztorze. Nie wiem, może Michal jest patronem pilotów wojskowych?
Po wizycie w monastyrze pojechaliśmy do miejscowości Molivos, która latem jest znanym kurortem turystycznym, a obecnie byla raczej pusta. Nad Molivos góruje piękny zamek, który niestety z racji poniedzialku byl zamknięty. Ale w pobliżu znalazly się kolejne gorące źródla, tym razem najgorętsze w Europie - 46 stopni. My z Witusiem spasowaliśmy, natomiast Wojtek, fan sauen i kąpieli w termach, byl zachwycony. Choć nawet taki wytrawny kąpielowicz jak on przyznal, że ciężko, oj ciężko mu się bylo zanurzyć w takim ukropie. Za to potem chlodzil się w morzu. Ja, jak zwykle w takich sytuacjach, zajęlam się dokumentowaniem ;).
Późnym popoludniem wracaliśmy już do Mitilini, aby zjeść pożegnalną ośmiorniczkę i wieczorem udać się na lotnisko. Do domku wróciliśmy późnym wieczorem, bardzo zadowoleni z naszej udanej wyprawy. A wyspą jesteśmy zachwyceni i planujemy powrót, bo nie zdążyliśmy wszystkiego obejrzeć, no a poza tym nie zapominajmy o gorących źródlach, które przyciagają co poniektórych jak magnes ;).
Na koniec tej relacji chcialabym skorzystać z okazji i oficjalnie (poniekąd ;)) podziękować mojej kochanej mamie, a babci Witusia za cudowną opiekę nad wnuczkiem przez cale 6 tygodni. Dzięki Niej moglam w miarę spokojnie wrócić do pracy (zwlaszcza, że Wojtka nie bylo), wiedząc, że zostawiam mojego skarba w dobrych rękach. Mama byla z nami od 17 stycznia aż do naszego wylotu 27.02. Dzięki Mamuś!