No to już po wszystkim. Dopiero co się przygotowywaliśmy, czekaliśmy z niecierpliwością na ten pierwszy tydzień maja, a tu chlast-prast i minęło. Ale jest co wspominać, bo - przynajmniej w naszym odczuciu, a mamy nadzieję, że i reszty uczestników - było cudownie.
W czwartek 29 kwietnia do Aten przyleciała część "warszawska" (podczas gdy "grupa poznańska" poleciała wcześniej na wycieczkę bezpośrednio na Kretę). Silna ekipa ze stolicy przyjechałą do naszego mieszkania, skąd potem wybraliśmy się na jedzenie, a potem znów na lotnisko, skąd odlecieli już do Heraklionu. My dolecieliśmy następnego dnia i jeszcze wieczorem dołączyliśy do wesołego już towarzystwa w tawernie w Limnes. W sobotę o 11 wszyscy spotkaliśmy się w punkcie zbornym w Malii, skąd po kawce pojechaliśmy na płaskowyż Lassithi, gdzie obejrzeliśmy sławny platan i zjedliśmy dobre jedzenie :). Po południu pojechaliśmy do Heraklionu (do którego co poniektórzy nie dotarli...) do kościoła na mszę w intencji naszego małżeństwa. W niedzielę był ten wielce oczekiwany dzień - o 14 (z minutami, nie ma to jak się spóźnić na własny ślub) rozpoczęła się ceremonia najpierw naszych zaślubin, a potem chrztu Witusia. Witul zadowolony ogólnie nie był, głównie przez to, że był głodny, bo mama w szale przygotowań nie zdążyła go nakarmić... Przeoczenie nadrobiła w samochodzie w drodze do knajpy i potem wszystko już było w najlepszym porządku ;). Impreza była bardzo udana, polscy goście siedzieli pod chmurką (Grecy w środku), na szczęście pogoda dopisała, więc wyszło tak, jak sobie wymarzyliśmy - wielkie greckie wesele nad brzegiem morza z cdownym widokiem na wyspę Spinalonga. Bardziej wieczorową porą zaczęły iść talerze, wytłuczonych zostało (co nam właściciel tawerny podumował nazajutrz)... 230 sztuk talerzy. Mój mąż w szale uczucia padł przede mną na kolana na potłuczone szkło, co skończyło się głębokim skaleczeniem nogi - po prostu zalał się krwią. Ranę, w białej sukience (która przeżyła to na szczęście w stanie nietkniętym juchą ;)) opatrywałam ja. Ja też na koniec wesela prowadziłam wesołego busa z gośćmi, których odwoziłam do hotelu :D.
Następnego dnia "poprawiny" na łódce - rejs na wyspę Spinalonga i plażę i pyszna morska uczta. Wieczorem grill na tarasie u naszych gospodarzy - Marii i Harry'ego (ojca chrzestnego Witusia).
We wtorek było spokojnie, raczej odpoczynek, choć wieczorem podzieliliśmy się na podgrupy - panowie pojechali na męską imprezę dio Limnes, a panie wyszły do klubu w Eloundzie na "girls' night out" :).
W środę pojechaliśmy do Ierapetry, skąd chcieliśmy popłynąć na wyspę Chrissi (zwaną Krysią), ale niestety nie załapaliśmy się na statek (jedyny w tak wczesnym sezonie), więc zamiast tego po spacerze po mieście pojechaliśmy się plażować nad szmaragdową zatoczką. Tam też zrobiliśmy sobie piknik.
Wieczorem pożegnaliśmy naszych gości, gdyż następnego ranka popłynęliśmy (my z Witulem) na Santorini na nasz mini-weekend miodowy :).
Zamieszkaliśmy w super hotelu z basenem, Wojtek popłynął na wulkan i do gorących źródeł (my z Witulem spasowaliśmy, bo upał był nieziemski). Kolejnego dnia wynajęliśmy quada i wraz z Witulinem w mejtaju (nosidle) pojechaliśmy do przepięknej miejscowości Oia (to ta z pocztówek - białe domki, niebieskie kopułki, te sprawy) na zachód słońca. W sobotę zwiedzaliśmy starożytne miasto Thira i plażowaliśmy się na czarnej i czerwonej plaży. W niedzielę chcieliśmy popłynąć na nurkowanie, ale morze było dość wzburzone, więc zrezygnowaliśmy, co by Witusia za bardzo nie wybujało i leżeliśmy na wulkanicznej plaży w Kamari. Wieczorem wsiedliśmy na prom nocny i popłynęliśmy do Aten - w bardzo wygodnej kabinie. No i tu nastąpił powrót do rzeczywistości, no ale wszytsko co dobre kiedyś się kończy.
Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy do nas przyjechali i zapraszamy do oglądania (i dokładania) zdjęć w specjalnym albumie na: www.picasaweb.google.com/greckiewesele
Nasze zdjęcia z Santorini natomiast będą (jak tylko je wrzucę) na naszym najnowszym albumie.