poniedziałek, 15 września 2008

Olimp - góra Bogów (wspinaczki:))

Przed wyjazdem zrobilam research dotyczący wchodzenia ma Olimp i z trzech różnych relacji przeczytalam, że jest to trudne. Szczególnie końcowy etap, już po schronisku (które jest na wysokosci 2100 m.n.p.m.), kiedy odchodzi się do tzw. Schodów Nieszczęscia, prowadzących już na sam szczyt (czyli na Mitikas, 2917 m.n.p.m.). Zalożenie więc mialam, że ja się na szczyt nie będe pchala, zwlaszcza jak przeczytalam o 500-metrowej przepasci i "dużej ekspozycji" - czyli, mówiąc po polsku, czepiasz się skal, a spod nóg lecą kamienie prosto do owej przepasci. No to ja dziękuję... Ale po kolei.
Mielismy (my, czyli ja z Wojtkiem, jego mamą, siostrą i jej chlopakiem) ruszyć w sobotę z rana, ale nam nie wyszlo i wyruszylismy dopiero w poludnie. Do tego jeszcze zatrzymalismy się w Termopilach (pamiątkowe zdjęcie calej grupy pod pomnikiem chwaly 300 dzielnych Spartan), a następnie jeszcze Wojtek kąpal się w pobliskich gorących źródlach (reszta spasowala pod wplywem nieznosnego smrodu siarkowodoru, ale mojemy mężowi kąpanie się w zgnilych jajach nie przeszkadzalo), w związku z tym do Prionii, czyli tam skąd się rusza na Olimp, dotarlismy o... 19. Trochę późno, ale nie, idziemy, dotrzemy do schroniska. Ja się buntowalam, czytalam, że się idzie 3 godziny, a ciemno się już robi o 20, więc nie chcialam isc przez 2 h w ciemnosciach. Reszta jednakowoż nie widziala problemu - przecież mamy latarki. Na szczescie zapytalam schodzących wlasnie z góry kolesi o to schronisko i okazalo się, że nie ma w nim wolnych miejsc noclegowych. Tzn. oczywiscie jak już ktos się pojawi, to może się przespać, ale na podlodze, więc wskazany jest wlasny spiwór i karimatka. Jako że nie bylismy na to przygotowani, zrezygnowalismy ze wspinaczki (jak się później okazalo, dzieki Bogu, bo nie dalibysmy rady dojsc tam w ciemnosciach). Zaczęly się poszukiwania noclegu. Jacys Francuzi wpuscili nas w maliny wskazując drogę, która niby prowadzila do innego schroniska... przejechawszy 2 km drogą wyboistą, kamienistą i zupelnie nienadającą się dla nisko zawieszonego Peugeota zawrócilismy. W końcu zjechalismy na sam dól, do miejscowosci Litochoro, leżącej u stóp Olimpu. Urocze miasteczko, które zlazilismy wzdluż i wszerz szukając noclegu, ale w końcu się udalo. Przyzwoity hotel za przyzwoita cenę. Nastepnego ranka Wojtek zerwal nas o 5 rano (nie bylam zachwycona...) i pojechalismy znow do Prionii, gdzie rozpoczelismy naszą wspinaczkę. Bylo jeszcze zupelnie ciemno, co dokumentują zdjęcia. Droga do schroniska byla... no widoki cudne, ale ciężko mi bylo bardzo. Po pierwsze buty od mojej mamy - niby rozmiar ok, ale nie dostosowane do mojej nogi, obtarly mi pięty. Po drugie, jednak chodzenie na silownię nie przeklada się na kondycję jesli chodzi o wspinanie się po górach - bardzo się męczylam. I po trzecie, oprócz odcisków strasznie bolaly mnie stopy. Ledwo doszlam do schroniska - zajelo nam to 3 h 15 minut (chlopcy szybciej). Jakie bylo moje szczęscie, kiedy wreszcie dotarlismy... Na sniadanko zjedlismy spaghetti, potem drzemka i w koncu chlopcy ruszyli jeszcze w górę (absolutnie ignorując moje zastrzeżenia w postaci, że te Schody Nieszczęscia sa niebezpieczne i ciężko się tam wchodzi bez zabezpieczeń), a my z dziewczynami ruszylysmy w dól. Kiedy po kolejnych 3 h dotarlysmy do tawerny na dole, byla to niesamowita ulga. Siedzialysmy, popijając winko i lokalną herbatkę olimpijską (robioną z ziól rosnących na zboczach góry, przepyszna, oczywiscie ziola w postaci wiechcia, zakupilam). Po 2 h doszli do nas chlopcy - jednak mialam rację i Schody Nieszczęscia okazaly się nie do pokonania bez pewnego przygotowania sprzętowego oraz większej ilosci czasu (my tego dnia musielismy jeszcze wrócić do Aten, a na wejscie na sam szczyt i powrót do schroniska trzeba liczyć dodatkowe 5 godzin). Tak więc po krótkiej kąpieli w morzu ruszylismy spowrotem do Aten. Dojechalismy dopiero przed pólnocą.
Od wczoraj ledwo chodzę... mam takie zakwasy i tak mnie bolą mięsnie lydek, że masakra. Chyba zlożę reklamację na silowni, przecież to skandal! :)