czwartek, 25 września 2008

Niewidzialny dworzec, strajk i paraliż benzynowy

Wczoraj rano zadzwonil Wojtek, z pytaniem czy cos się dzieje ze stacjami benzynowymi, bo w drodze do szkoly zauważyl olbrzymie kolejki do każdej mijanej stacji. Zapytalam w pracy, a Elektra powiedziala, że tak, zacząl się strajk celników, nie będą nic odprawiali, no i podobno najwczesniej skończy się benzyna. Aaaa tam, pomyslalam sobie, zaraz się okaże, że doszli do porozumienia, bez sensu stać w takich kolejkach. Popoludniu wrócila z trasy nasza sekretarka i oznajmila, że nie ma już benzyny. I dodala, że w slużbowym samochodzie zostalo na sto kilometrów. No i wtedy się zmartwilam. Bo w sobotę mialam owym slużbowym samochodem jechać na targi do Kavali... Ale w międzyczasie zajęlam sie przygotowywaniem paczek z materialami na owe targi, które mialysmy wyslać KTELem, czyli tutejszym PKSem. No i wybralysmy się nadać te paczki. Na dworzec autobusowy. No dworzec, jak dworzec, nie może być trudny do znalezienia, prawda? Otóż nieprawda. Po dotarciu w okolice gdzie powinien się miescić dworzec (na ulicy Kifisou 100), po raptem 2 godzinach w korkach, okazalo się: że obie strony ulicy mają parzyste numery, że nie są one bynajmniej po kolei, oraz że dworca ani widu ani slychu. Ale po kolei. Jechalysmy jedną stroną dużej, 4-pasmowej ulicy. Kiedy wreszcie udalo mi się wypatrzyc numer (co nie jest tu latwe, bo numery są tak srednio co km), okazalo się, że jest to nr 154. Zatrzymalysmy się, zapytalam w piekarni gdzie jest dworzec, na co pani machnęla na druga stronę ulicy i powiedziala: o tam, przy mercedesie. Aha. No to trzeba zawrócić. Ok, próbujemy gdzies zawrócić, co na tej czteropasmówce nie bylo latwe. Ale w pewnym momencie przyszlo mi do glowy, że skoro tam byl numer 154, a my chcemy numer 100, to dlaczego to ma być po drugiej stronie? No nic, stwierdzilysmy, że zaufamy pani w piekarni, zwlaszcza, że nie mijalysmy niczego, co by przypominalo dworzec. Wreszcie udalo się zawrócić. Posuwajc się powoltuku do przodu, ze zdumieniem dostrzeglam mijany numer budynku - 8. Jak to? Po drugiej stronie bylo 154, a tu jest nagle 8? Nie dosc, że taka rozbieżnosc, to jeszcze oba jakby... parzyste? Ok, nie poddając sie jedziemy dalej. Przejechalysmy może z 10 budynków, nagle widzimy salon Mercedesa (oho, przypomnialam sobie, mialo być przy Mercedesie) i rzeczywiscie, adres na szybie salonu jak byk Kifisou 100. Ale dworca ani sladu. Wyskoczylam z samochodu i weszlam w bramę obok salonu Mercedesa. Brama wygladala jakby prowadzila do serwisu samochodowego. Przeszlam kawalek i... moim oczom ukazal się dworzec autobusowy. Calkowicie zakamuflowawany, chyba przed ewentualnym atakiem terrorystycznym, bo żaden terrorysta by go nie znalazl... Żaden mniej zaparty czlowiek też nie, a gdyby nie pani w piekarni (mówiąca oczywiscie tylko po grecku, więc turyscie by raczej nie pomogla) nie rzucila magicznego hasla Mercedes, to nie ma szans, żebysmy weszly w tę bramę. Żadnych znaków, napisów, nic. Jak żyję nie widzialam czegos takiego... No ale udalo się nadać paczki. Dowiedziawszy sie przy okazji, że autobusem podróżuje się do Kavali ponad 9 godzin, zaczęlam się martiwć na poważnie o te braki benzyny (swoją droga ciekawe skąd autobusy ją mają? Bo żadnych tras autobusowych nie odwolano).
Dlatego dzis rano postanowilam udać się na poszukiwanie benzyny. Dostalam cynk od kolegi Wojtka, że jest jedna stacja, która tankuje, ale w limicie 20 euro na samochód. Pojechalam tam, odstalam swoje w kolejce i udalo się wlać te 16 litrów. Wracając zauważylam olbrzymią kolejkę do stacji. Stanęlam w niej, mój samochód byl tak z 40 w kolejnosci. Stalam, stalam, posunelam się do przodu tak, ze bylam już (!) 25-ta. No i utknęlam. Przez pól h kolejka ani drgnęla. Ponieważ pęcherz już mnie cisnąl okrutniem, zrezygnowalam. Okazalo się, że dobrze zrobilam, bo benzyna się skonczyla... Dojechawszy do biura wpadlam na szatanski plan, żeby tym razem po benzynę (tam gdzie byl ten limit 20 euro, już jedyny w miescie) pojechala nasza sekretarka. Stwierdzilam, że samochodu nie zapamietają przecież. Yyyyhhhhmmmmmmm. No niestety, zapamiętali. Biedna Jadzia najadla się wstydu, tlumacząc, że absolutnie, żadna blondynka nie jeździla tym samochodem. Zatankowali jej, ale powiedzieli, że absolutnie mamy się już tam nie pokazywać... Tak więc wysoką cenę zaplacilysmy za te pól baku - jestesmy spalone na jedynej stacji z wachą w miescie... Pozostaje mi tylko wierzyć, że jak w sobotę wyjadę te 100 km poza Ateny, to nie utknę tam na amen, tylko na jakies wiosze znajdę stację, która będzie jeszcze miala benzynę. Grecka ruletka..:)

PS. Zachęcam do obejrzenia najnowszych zdjęć z serii "Kot w worku":)