czwartek, 11 września 2008

Góry, jeziora, targi...

Dosć dlugo nie pisalam, co wyniklo po pierwsze z naszej pięciodniowej nieobecnosci, a po drugie z dużej ilosci pracy po powrocie i panicznych przygotowaniach do przyjazdu gosci :) Ale już szybciutko nadrabiam i prezentuję nowe zdjęcia - zarówno z naszej wycieczki, jak i kotów (są dorzucone do katalogu kotów).
Ale po kolei. Jeszcze przed naszym wyjazdem (który mial miejsce w czwartek 4.09 rano) dowiedzialam się, że zamiast wracać w niedzielę do Aten, to mam pojechać do Thessalonik, aby w poniedzialek odwiedzić tam targi (Thessaloniki International Fair, twz. TIF, największe targi w Grecji, mydlo i powidlo, wystawiają się wszyscy w tematycznych pawilonach). Wiedzielismy zatem, że choć jedną noc spędzimy w hotelu, po paru nocach pod namiotem. W czwartek z rana pojechalismy nad jezioro Plastiras. Kiedy tam dotarlismy (ok. 330 km od Aten) zadziwil nas krajobraz - sucho, brzegi jakby z zaschniętej gliny. Do stwierdzenia naocznie na zdjęciach. Kiedy jednak jechalismy dalej, to krajobraz ulegl zmianie. Bardzo mi się tam podobalo, lisciasto tak, troszkę jak w Polsce :) Zobaczylismy tamę i przeczytalismy tablicę z opisem historii jeziora - jest to sztuczne jezioro, na pomysl wpadl w 1925 r. polityk nazwiskiem Plastiras, co zostalo potem uwiecznione w nazwie jeziora, choć zrealizowano go dopiero 6 lat po jego smierci, pod koniec lat 50-tych. Jezioro wytwarza energię i w ogóle jest swietnym miejscem. Zadziwiające tylko, że zupelnie nie wykorzystywanym turystycznie - nie ma żadngo zaplecza turystycznego, doslownie dwa hoteliki wokól calego jeziora (czyli przez 50 km), żadnego kempingu, knajp jak na lekarstwo (ale trafilismy do wspanialej knajpy - bylo tam pięknie i pysznie i byl też rudy kot:)). Nocowalismy na dziko rozbici na brzegu. I po raz pierwszy - bylo zimno. W nocy zakrywalam się kocem (dzięki Bogu nie posluchalam męża, który uważal, że po co nam koc, bo bym zamarzla).
Następnego dnia ruszylismy do Meteorów, gdzie się strasznie nalazilismy i naspieszylismy żeby umykać wycieczkom, w szczególnosci polskim, które tlumnie odwiedzają klasztory. Nie wiem kiedy należy przyjechać do Meteorów żeby uniknąć sznuru autokarów i wysypujących się z nich turystów... Po zwiedzaniu odpoczywalismy na kempingu w pobliskiej Kalmbace - z basenem, więc milo.
W sobotę pojechalismy nad jezioro Kozani, które okazalo się być w częsci wyschnięte, w częsci skladać się z rozlewisk, bardzo zresztą przyjemnych dla oka, oraz w częsci być rezerwatem ptaków ze smierdzącą plazą skadającą się z samych muszli. Widzielismy pelikany i czaple, nawet robilam im zdjęcia, ale niewystarczjący zoom żeby bylo dobrze widać. Stwierdzilismy, że nie ma co zostawać nad smierdzącym jeziorem, więc pojechalismy na kemping nad morzem. Tam też byl basen, a tego wieczoru nad tymże basenem odbywalo się przyjęcie z okazji chrztu (na zdjęciach widać ozdoby z bialych i niebieskich balonów). Dodam na marginesie, że balangi z okazji chrztu w Grecji często są tak huczne i wypasione jak wesela, więc mielismy zabawową noc.
W niedzielę ruszylismy się już w kierunku Thessalonik. Wreszcie hotel :) Wieczorkiem przeszlismy się po bulwarze (bo hotel byl 30 km od Salonik, w takim jakby podmiejskim kurorcie nadmorskim) i molo. Następnego dnia zerwalismy się bladym switem aby o 9 byc na targach. Niestety, po przybyciu na miejsce i prawie godzinnym poszukiwaniu miejsca do parkowania okazalo się, że targi zaczynają się od 17... Bylo to sporym zaskoczeniem, po prostu zmieniono godziny otwarcia, bo w ciągu dnia bylo malo odwiedzających. No cóż, mielismy zatem niemal caly dzień na pochodzenie po Thessalonikach. Co uczynilismy, a nawet pojechalismy oglądać stadiony pilkarskie (tzn. Wojtek oglądal, a ja siedzialam w pobliskiej kawiarni i pilam frappe). W koncu nadeszla upragniona godzina i wbilismy się na targi. Dokumentacja zostala zrobiona, zdjęcia wrzucial mwraz z tymi z wycieczki jakby ktos byl ciekawy jak wygląda największy sródziemnomorski bazar... Po ponad 3 godzinach chodzenia (mialam ocenic te targi i napisać raport, więc chcialam mieć pogląd i dokumentację zdjęciową) rozpoczęlismy powrót do Aten, bogatsi o szachy, 4 wsuwane pod siebie stoliczki inkrustowane masą perlową i czymstam jeszcze oraz (ja w prezencie od męża) srebrno-ametystową biżuterię :)
Do domu dojechalismy późną nocą i okazalo się, że koty nie najlepiej zniosly naszą 5-dniową nieobecnosc (przychodzila je karmić moja szefowa, na szczęscie). Niemniej jednak, szczególnie Pralinka, naprawdę źle to zniosla, co zamanifestowala obsikanym dywanikiem lazienkowym, kupkami poza kuwetą i podartą poscielą... Troszkę się zalamalam, bo przecież w listopadzie czeka ich znowu nasza 5-dniowa nieobecnosc podczas wyjazdu do Polski... No ale od 3 dni są dopieszczane, szczególnie duża, i na razie jest względny spokój i powrót do równowagi. Tymczasem wczoraj zawitali do nas goscie, w postaci mamy Wojtka, jego siostry z chlopakiem oraz pary jego przyjaciól. Wiec dom mamy full (tzw. dom otwarty, nie mylić z domem publicznym:)). Wkrótce znowu weekend, tym razem wybieramy się na Olimp. Mam traperki i kurtkę przeciwdeszczową przywiezione mi z Polski - to nie takie hop siup, Olimp ma prawie 3000 m. Więc trochę drżę, ale ponoć damy radę... Jak wrócę żywa, to na pewno to opiszę :)