poniedziałek, 23 lutego 2009

Grecki Robin Hood

Dzis po przyjsciu do pracy uslyszalam zabawną historię. Zabawniejszą czyni ją fakt, że jest to prawda, a nie hollywoodzka produkcja.
Otóż od wielu lat w Grecji grasowal zlodziej. Ale nie zwykly zlodziejaszek, lecz prawdziwe skrzyżowanie Robin Hooda i Arsena Lupin - przystojny dżentelmen, który rabowal banki i rozdawal biednym. Okolo 40-tki, przystojny, wyksztalcony, inteligentny. Nic dziwnego, że kiedy wreszcie go schwytano i wsadzono do więzienia, otrzymywal tony listów od wielbicielek. Aż pewnego dnia w roku 2006 na wybiegu dla więźniów w pewnym greckim więzieniu wylądowal helikopter i jak gdyby nigdy nic zabral greckiego Arsena i jego kolegę po fachu, po czym odlecial w siną dal.
Jak moglo dojsc do tego, że jakis niezidentyfikowany helikopter wylądowal sobie w więzieniu i zabral stamtąd więźnia?!?!
Po okolo rocznych poszukiwaniach (Robina ukrywali ludzie z górskich wiosek, którzy kochali swojego Janosika, a on hojnie im odplacal z poczynionych rabunków) wreszcie namierzono go i ponownie osadzono w więzieniu - tym razem w odosobnionej celi, z wybiegiem o powierzchni raptem 20 m2, po to - jak tlumaczyla grecka policja, nieswiadoma chyba zupelnie, jak idiotycznie to brzmi - żeby nie wylądowal tam żaden helikopter. Zalożenie okazalo sie poniekąd sluszne, bowiem wczoraj wieczorem w więzieniu (ale już nie na wybiegu, lecz na tarasie piętro wyżej) ponownie wylądowal helikopter, spusciwszy drabinkę, po której wspiąl się nasz Janosik i znów odlecial w nieznanym kierunku... Policja strzelala do helikoptera, co wywolalo protesty miejscowej ludnosci - przeciez uszkodzony helikopter, z ich bohaterem, mógl spasc na okoliczne kamienice! A zapytani przez dziennikarzy, co mysleli, kiedy zobaczyli nadlatujący helikopter, wszyscy zgodnie stwierdzili, że się smiali, mówiąc, że o, pewnie leci po naszego zlodzieja. I tak slowo stalo się cialem...

poniedziałek, 16 lutego 2009

Urodzinowo-Walentynkowo

W piątek mialam urodziny - i w tym miejscu dziękuję wszystkim, którzy o mnie pamiętali za życzenia - wiec zorganizowalam w pracy tort, szampana i swieże truskawki. Od wspólpracowniczek dostalam piękną biżuterię bursztynową, natomiast od mojego ukochanego męża olbrzymią mapę swiata National Geographic, taką na calą scianę. Będziemy na niej zaznaczać miejsca gdzie bylismy, więc fajnie. Natomiast na wieczór niespodziankę mialam taką, że zabral mnie na koncert budapesztańskiej orkiestry symfonicznej - stuosobowej. Koncert fantastyczny, owacjom nie bylo końca.
Następnego dnia w Walentynki zaplanowalismy domowe robienie sushi (ale bez surowej ryby, tylko z gotowanymi krewetkami, plauszkami krabowymi i wędzonym lososiem) - wyszlo pyszne i dużo, co można podziwiać na zdjęciach :).
Natomiast w niedzielę wybralismy się na wycieczkę nad morze i potem do naszej ukochanej argentyńskiej knajpy, która co prawda wygląda jak stolówka, ale dają w niej najlepsze w Grecji mięso.
W albumie urodzinowo-walentynkowym umiescilam też zdjęcia z naszego wypadu sprzed 3 tygodni, kiedy to wybralismy się do Artemizjonu, czyli swiątyni Artemidy (odkrytej zresztą przez przypadek). Ja zwykle zapraszam do oglądania i również jak zwykle życze wszystkim milego tygodnia :).

poniedziałek, 9 lutego 2009

Wycieczka na Mani

Ponieważ okazalo się, że na targach będę tylko pól soboty, a resztę weekendu mam wolną, postanowilismy jak najlepiej wykorzystać ten czas (przed kolejną "odsiadką" na targach ;)), czyli wybrać się na wycieczkę. Nasz wybór padl na Pólwysep Mani, będący srodkowym z trzech palców Peloponezu.
Ok. 14 wyruszylismy. Piękna sloneczna pogoda w okolicach Trypolis zmienila się w deszczową i zimną, ale nie tracilismy nadziei, że nazajutrz się rozpogodzi. W Sparcie trafilismy na wyprzedaż w sklepie z ubraniami Sprider, więc się obkupilismy i w burzy pojechalismy do miasteczka Githio, gdzie planowalismy przenocować. Nocleg znaleźlismy szybko i tanio, a posiliwszy się przed snem grillowaną osmiornicą i lokalnymi specjalami, udalismy się na wieczorny spoczynek :) Calą noc lalo, a krople walily o nasz metalowy parapet...
Następnego dnia pelne slonce, a więc pogoda sprzyjająca zwiedzaniu. Najpierw obeszlismy Githio, wraz z zameczkiem i latarnią morską. W jej pobliżu znalazlam prawdziwy skarb - na skaly morze wyrzucilo galion - czyli rzeźbę kobiety, która zdobi dziób okrętu. Nakazalam mężowi natychmiast przemycić ją do samochodu, zachwycając się oryginalną rzeźbą do naszego domu. Mąż kląl na czym swiat stoi, niepozorny bowiem galion okazal się być gipsowy i ważyć ze 20 kg.
Następnie pojechalismy do Areopolis, pięknego kamiennego miasteczka, przez które się przespacerowalismy. Potem pojechalismy do jaskini w Diros - nie wiedzielismy co to takiego, ale zobaczywszy tablicę zdecydowalismy, że jak jaskinia, to jedziemy. Okazalo się, ze jaskinia to cud stalaktytowo-stalagmitowy, normalnie wycieczka przebiega tak, że się do niej wplywa lódeczkami, ale z powodu zbyt wysokiego poziomu wody (czyli morza), wpuszczono nas od strony, gdzie się chodzi na piechotę. I tak bylo warto, o czym można przekonać się oglądając zdjęcia.
Po jaskini objechalismy już pólwysep robiąc zdjęcia slawnym wieżom (kryly się w nich cale rodziny i prowadząc vendettę ostrzeliwali się wzajemnie z sąsiadami). Do domu wrócilismy w niedzielę wieczorem, bardzo zadowoleni z naszego wypadu.

środa, 4 lutego 2009

Bez sensacji - wszystko w normie :)

Po ostatnich przebojach życzyłam sobie tylko spokoju - i aby wszystko było "w normie". No i moje życzenie się spełniło, bo w zasadzie jedyną niespodzianką było to, że znienacka skończyło się paliwo w piecu ogrzewającym nasz budynek i zrobiła się okropna zimnica. Więc od niedzieli do dziś zamarzaliśmy, ale teraz już jest ok, bo dowieźli nam olej opałowy. No i oczywiście największym wydarzeniem tego tygodnia była moja wizyta u lekarza w poniedziałek, nie będę się tu rozwodziła nad szczegółami, bo najbliżsi już je znają, a reszta może nie być zainteresowana. Powiem tylko, że wszystko jest bardzo dobrze, zgodnie z życzeniami "w normie", a w naszym albumie są trzy nowe zdjęcia :).
Od jutra natomiast czekają mnie dość męczące targi spożywcze, więc do poniedziałku włącznie jestem wyłączona z aktywności komputerowej. Potem chwila odpoczynku, od 19-tego kolejne targi, i 1 marca zasłużony wypoczynek - z okazji naszej I rocznicy ślubu (to już?!?!?!) lecimy z Wojtkiem na wyspę Kos na 3 dni. A tydzień później ja sama lecę na zakupowo-plotkowe szaleństwo do Londynu, co bardzo mnie cieszy. W międzyczasie jeszcze moje i Wojtka urodziny, Walentynki, Wojtka wyjazd na mecz do Udine i kolejna wizyta u lekarza, więc nudzić się nie będę, ale nadal obstaję przy swoim - bez większych sensacji poproszę...:)