Od dwóch dni jesteśmy z Witusiem u babci Eli w Warszawie. A Wojtek już dotarł do Aten, gdzie będzie nas niecierpliwie (przynajmniej taką mamy nadzieję ;)) wyglądał.
Głównym naszym zmartwieniem jest obecnie temperatura w domu - strasznie tu zimno, ubieram Witusia na cebulkę, ale i tak martwię się, że ma zimne rączki. Mam nadzieję, że zgodnie z obietnicami pogodynki aura się poprawi, a i w domu będzie cieplej.
Poza tym Wituś nadal jest aniołkiem - wyjątkowo grzeczny i spokojny egzemplarz mi się trafił :). No ale co się dziwić - dużo nad nim pracowaliśmy, to się udał ;).
Dziś byliśmy pierwszy raz we dwoje poza domem - ciężko mi było znieść wózek i wsadzić go do samochodu, jeszcze ciężej było znaleźć miejsce do parkowania na ul. Rakowieckiej, gdzie pojechaliśmy do urzędu dzielnicy Mokotów celem załatwienia numeru pesel dla małego. W Poznaniu straszyli nas sześcioma tygodniami oczekiwania, tutaj miła pani obiecała, że będzie w dwa tygodnie. Kolejne dwa na paszport i powinniśmy za miesiąc dołączać już do tatusia do Aten. Jak mi tylko się w środę potwierdzi ten estymowany czas oczekiwania (mam zadzwonić po info), to od razu kupujemy bilety na okolice 7-8 października.
Po wizycie w urzędzie pojechaliśmy zrobić niespodziankę babci, która prowadziła warsztaty dla kobiet. Babcia od razu pochwaliła się wnukiem i obie z zadowoleniem przyjęłyśmy zapewnienia kursantek, że Wituś jest wyjątkowo urodziwym dzieckiem ;).
Teraz jesteśmy już w domku, bo czas odpocząć po takiej wyprawie. A jutro kolejna...