czwartek, 8 lipca 2010

Czarne chmury...

Jestem zniechęcona. Dopadły nas kłopoty natury finansowej - kilka kiepskich decyzji i teraz są tego skutki. Na domiar złego od miesiąca jesteśmy w zasadzie uziemione bez samochodu, co również nie nastraja optymistycznie, biorąc pod uwagę fakt, że nowy samochód może będzie za 2 tygodnie... Tu się wszystko tak przeciąga, dokumenty samochodowe Grecy trzymali miesiąc, tyle czasu było potrzbne, żeby przystawić 1 (słownie: jedną!) pieczątkę.
Aby ponurego obrazu dopłenić dodam, że Wituś stał się okazem marudy. Jęczy właściwie bez przerwy i bez szczególnego powodu, choć najlepszym powodem zdaje się być sama moja obeność. Kiedy schodzę z pracy na przerwę najpierw się cieszy, cały się rozjaśnia i wita mnie uśmiechem, aby zaraz potem zacząć jęczeć ze wzmożoną siłą jeśli tylko nie trzymam go na rękach. A kiedy wychodzę jest wycie, które słyszę w biurze, co wpływa na mnie dość frustrująco. Po powrocie z pracy jest podobnie, musze się nim zajmować absolutnie i nie ma w zasadzie możliwości bawienia się na podłodze - musi być na rączkach, a klocuś waży już ponad 11 kg i nie daję rady. Pewnym wyjściem są huśtawki w parku, więc co wieczór, kiedy upał zelżeje idziemy się bujać. Czasem towarzyszy temu histeria w drodze (wózek też jest be), a czasem udaje się dotrzeć na miejsce w spokoju.

Poza tym minął już miesiąc od wyjazdu Wojtka i zdaje się, że gdzieś w tej okolicy kończy się moja odporność na rozstanie i zaczyna mi być naprawdę źle. Chyba załapałam lekkiego doła. No cóż, w końcu będzie lepiej. Prawda?