poniedziałek, 26 lipca 2010

Witold Szach-mat i wyspa Kea

Wędrując po miasteczku Ioulida na wyspie Kei trafiliśmy na szachownicę rodem z Alicji z Krainy Czarów. Witusiowi się bardzo podobało, mnie również, na więcej zdjęć zapraszam do nowego albumu ;).
Zanim rozpocznę opowieść o szalonej sobocie, czyli urodzinowym wypadzie mamy i nas na Keę, chciałąm sie pochwalić, że od środy mamy już samochodzik - jak tylko go obfocę, to zamieszczę ;). Pierwsza trasa (poza przywiezieniem go z salonu pod dom) była właśnie w sobotę - 60 km do portu Lavrio. Zerwaliśmy się o 7 rano żeby dojechac na prom, który odpływał o 9.00. Do miasteczka wjeżdżałam na pełnym gazie o godzinie 8.57 pewna w zasadzie, że nie mamy szans zdążyć. Z piskiem opon podjechałam pod prom o godz. 9.01 i krzyknęłam do pana, który zaczynał już podnosić trap, czy na nas poczeka. Pan odkrzyknął, że ok, ale szybko, więc popędziliśmy po bilet (na drugi koniec olbrzymiego parkingu) i w biegu wyciągałam małego, wózek, torby, pakowałam Witula do wózka, i z wywieszonymi jęzorami pędząc przez parking wielkości boiska wpadłyśmy na prom. Zaczekali na nas i odpłynęliśmy o 9.05... ;)
Dopłynąwszy na wyspę zrobiliśmy rekonesans w miasteczku portowym, dowiedziałam się, że na porządną plażę lepiej pojechać autobusem. Poczekaliśy na greckiego pksa i pojechaliśmy na plaże w Otzias, gdzie byliśmy do 15. Następnie poszliśmy na urodzinowy obiad (sto lat, Mamo!)do knajpy i stamtąd znowu biegiem (ach ten timing) na autobus do głownego miasteczka - "stolicy" wyspy Ioulidy. Zeszłyśmy miasteczko - w takim upale, że masakra, żywego ducha nie było, tylko my smażąc się przemykałyśmy uliczkami. Trafiliśmy na cudowną szachownicę, która Witulowi bardzo przypadła do gustu, mnie również ;).
O 19.00 zjechałyśmy kolejnym autobusem do portu i po ostatnim jeszcze przekąpaniu się w morzu popłynęliśmy do Lavrio, a stamtąd już do domu. Witul urządził niesamowitą histerię, ale ponieważ wychodzi mu kolejna jedynka - tym razem górna prawa, to znowu jest biedny usprawiedliwiony. Ale cały dzień zachowywał się bardzo grzecznie i jeszcze pieruna mała (jak to mówi Wojtek) nie spał cały dzień, taki był zaobsorbowany i podekscytowany tym co dzieje. Padł dopiero w samochodzie i to na krótko i po dłuższej histerii zasnął w domu dopiero o 23. Za to dał mi pierwszy raz od dawien dawna pospać w niedzielę do 9.30 - hurra! ;)
Wycieczka była bardzo udana, choć na tyle męcząca, że niedzielę spędziliśmy w domu - odpoczywając, czyszcząc akwarium, wieszając firanki itp itd. ;). A tymczasem znów jest poniedziałek - czemu weekend zawsze mija tak szybko?