Kto ma ochotę usłyszeć o moim koszmarze?
Czy widzę las rąk? No to opowiadam.
Dziś pojechałam odebrać wyniki do szpitala. Wydawałoby się, że to nie takie skomplikowane, prawda? Otóż nie. Miałam zrobionych 15 badań (o którym to traumatycznym doświadczeniu pisałam już wcześniej) - co się okazało: każde odbieram gdzie indziej. Latałam więc po schodach, piętrach, pokojach i okienkach, gdzie każdy miał mnie głęboko w d... Informacja gdzie można odebrać jakiś tam wynik była na zasadzie machnięcia ręką, że o tam. Więc szłam w tamtym kierunku, gdzie było 20 par drzwi, wiec gdzieś znów wchodziłam, żeby zapytać gdzie te wyniki i znowu słyszałam to samo, że o tam, w prawo.
Po godzinie łażenia, usiadłam zobaczyć co już mam. I odkryłam, że nie mam cytologii. Poszłam (po wielu poszukiwaniach) do odpowiedniego okienka, a babka, że ona mi nie wyda, bo nie mam papierka. Mówię jej, że papierek (taki wydruk) zabrała mi pani, która robiła badanie, i która wtedy mi powiedziała (bo nawet o to pytałam), że odbieram na nazwisko. A ta na mnie z ryjem, że ona po nazwisku szukać nie będzie. Coraz bardziej zdenerwowana pytam, co mam w takim razie zrobić. Pani, przepraszam, głupie babsko, przewracając gałami kazała mi iść do kasy, żeby mi wydrukowali papierek jeszcze raz.
Poszłam zatem do kasy, gdzie kolejna pani wyskoczyła do mnie, że ona nie od tego tu jest, żeby mi papierek drukować. Zdenerwowana już okropnie podniosłam głos, że JAK W TAKIM RAZIE MAM ODEBRAĆ TE WYNIKI????!!!! Jakiś facet się ulitował, podszedł do babiszona i mówi, żeby mi wypisała chociaż te kody z komputera. Baba łaskawie kody wypisała, poszłam zatem z karteczką do okienka, znowu do tamtej baby.
A ta do mnie, że to nie wydruk! I tu skończyły się moje możliwości znoszenia tego wszystkiego (dodam, że cała procesja trwała już 1,5 godziny). Wybuchnęłam płaczem. Nie specjalnie czy na pokaz, po prostu puściły mi nerwy, ale nie tam że łzy mi poleciały. Nie, szloch, spazmy i histeria. Od razu znalazła się jakaś lekarka, która wzięla mnie do gabinetu. Tak płakałam, że nie mogłam jej wytłumaczyć o co chodzi, ale wzięła tę kartkę i cudownym sposobem w 5 minut miałam już wyniki. Nie mogłam się uspokoić, nie wiem, histeria jakaś, aż mi głupio było. W końcu się jakoś ogarnęłam i poszłam. Wyniki mam chyba dobre, z tego co widzę gdzie są normy wypisane, wysłałam już faxem do lekarza.
Ale powiem jedno - moja noga już tam więcej nie postanie. Nie wiem co zrobię, będę chodziła prywatnie, albo latała do Polski, ale więcej nie pójdę do szpitala/przychodni publicznej. Straciłam łącznie ze 20 godzin na to wszystko, nie mówiąc o nerwach - ja bardzo dziękuję.
Cieszcie się wszyscy mieszkający w naszej pięknej ojczyźnie i zanim zaczniecie narzekać na NFZ, wpomnijcie moją historię...