Pożegnaliśmy już stary rok, a także moją rodzinkę, z którą spędziliśmy pelne 10 dni. I jak glosi staropolskie powiedzenie - z rodziną najlepiej na zdjęciu (a propos - jest do obejrzenia nowy album zdjęć). Żartuję trochę oczywiście, bardzo milo bylo się spotkać, choć rzeczywiście entuzjastyczny plan zakladal bycie razem non stop, niemalże 24 na dobę, co w rzeczywistości okazalo się zbyt ambitnym zalożeniem. Niemniej jednak bylo fajnie, byl wielki powód do radości (nie będę tu tego upubliczniać, bo kto ma wiedzieć ten wie;)), potem wyjazd do Galaxidi, przepięknej nadmorskiej miejscowości w pobliżu Delf i gór Parnas. Wybraliśmy się nawet na narty, ja się raczej balam braku śniegu, a tymczasem byl wręcz nadmiar, plus okropnie zimno i kiepska widoczność - zjechaliśmy wszyscy po dwa razy, więc średnio się zamortyzowal wypożyczony sprzęt;).
Następnego dnia zrobiliśmy sobie fajną wycieczkę do pobliskiego miasta Nafpaktos (zwanego dawniej Lepanto, gdzie w 1571 r. odbyla się slawna bitwa morska, podczas której ranny zostal niejaki Cervantes, co po dziś dzień upamiętniają jego pomniki i tablice po grecku i hiszpańsku). Po spacerze po Nafpaktos i obejrzeniu z oddali mostu Rio-Antirio lączącego staly ląd z pólwyspem peloponeskim (stosunkowo nowa budowla, można się dostać niemal bezpośrednio do Patry z okolic Nafpaktos wlaśnie, bez potrzeby jechania przez Korynt i objeżdżania calej Zatoki Korynckiej), udaliśmy się w kierunku Messolongi. Miejscowość ta znana jest przede wszystkim z tego, że mieszkal tam i umarl Lord Byron (zwany przez Greków Vironem, z racji ich pisowni, a raczej odczytywania angielskiej pisowni). Bohatersko, choć pośrednio (coś jak nasz Mickiewicz) wspieral on grecki ruch niepodleglościowy i powstanie narodowo-wyzwoleńcze, które wybuchlo w 1821 r. Messolongi byla również jednym z glównych punktów oporu i centrów partyzantki przeciw Turkom. Kiedy dotarliśmy tam (po zatrzymaniu się w tawernie rybnej i spożyciu olbrzymiej ilości ryb, ośmiornic i krewetek), to już muzeum Byrona bylo zamknięte, chodzić też już nam się nie chcialo, więc dość szybko zebraliśmy się w drogę powrotną.
Następnego dnia, w Sylwestra, zostaliśmy w naszym miasteczku, które przy bliższym poznaniu okazalo się być jeszcze bardziej zachwycające. Chcemy z Wojtkiem koniecznie przyjechać tu w okresie wielkanocnym na romantyczne kilka dni :).
Aha, nie wspomnialam jeszcze o hotelu, który wynalazlam w Internecie, a który okazal się być strzalem w dziesiątkę. Piękny apartament z kominkiem, bardzo sympatyczna wlaścicielka, która zgodzila się na obecność dwóch naszych kotków oraz przepyszne śniadania - ze świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy oraz domowymi dżemami, marmoladami i pastami typu chutney. Mmmmmm, pychota.
No i sama noc Sylwestrowa - Grecy generalnie Sylwestra świętują inaczej niż my (i większość świata...), a mianowicie rodzinnie i raczej niezabawowo. Siedzi się, je, gra w karty, o pólnocy buzi buzi i dziękujemy. Okazalo się, że w naszym miasteczku tylko jedna knajpa "robi" Sylwestra, co sprowadzalo się do eleganckiej kolacji. Dobre i to, innej opcji nie mieliśmy, chyba że zostanie w apartamencie i na wzór grecki granie w karty, więc się zdecydowaliśmy. Byla jeszcze jedna istotna kwestia - tata chcial koniecznie zjeść rybę. Wypytalam o menu, pani zapewnila mnie, że będą cztery dania do wyboru, w tym psaronefri. Od razu wyjaśnię, że psari to po grecku ryba, zaś np. psarotaverna to tawerna rybna. Zatem zalożylam (o ja nieszczęsna), że owa psaronefri to jest jakaś ryba. Jakież bylo wzburzenie mojego ojca, kiedy jako glowne danie dostal... polędwiczkę wieprzową! Okazalo się potem, że ponieważ ksztaltem ten kawalek mięsa przypomina rybę (chyba tym, że jest podlużny), to zwą go rybonerką (jakby sama ryba nie wystarczyla, to jeszcze nerka na dodatek, co by wszyscy pamiętali jaki ksztalt ma polędwiczka wieprzowa). I ja glupia, nieuczona myslalam, ze ta rybonerka jest rybą... Sytuacji nie uratowal też fakt, że wszystkie pozostale zamówione dania glowne byly absolutnie ohydne, i w zasadzie do zjedzenia nadawala się tylko ta nieszczęsna polędwiczka... Natomiast pomoglo wino, no i fakt, że zaraz po godzinie 1 trzeba się bylo zbierać. Aha, o polnocy my jako jedyni (oraz dwie rosyjskie kelnerki) otworzyliśmy szampana - reszta nic, tylko na minutę zgaslo światlo i Grecy odśpiewali jakąś rzewną pieśń. Następnego Sylwestra ja poproszę po polsku..:)
Dnia 1 stycznia zebraliśmy się z powrotem, zwiedzając po drodze Delfy i Arachovą (greckie Zakopane, ceny jeszcze gorsze niż na Krupówkach w szczycie sezonu). I następnego dnia rodzina K. odleciala w siną dal, zaś rodzina M. pozostala, aby rozkoszować się ateńską, 15-stopniową zimą, oraz tym, co przyniesie Nowy Rok :) Oby same dobre rzeczy, czego życzę i Wam!