czwartek, 31 lipca 2008
U weta
Śpieszę wpierw donieść, że moje zapalenie mięśnia barkowego ma się na szczęście lepiej. Nie jest jeszcze calkiem dobrze, ale odzyskalam już zdolność kręcenia glową. Trzy dni obklejalam newralgiczne miejsce plastrami rozgrzewającymi (nie widzialam takich w Polsce, a może po prostu nie wiem o ich istnieniu), w każdym razie fantastyczna sprawa - grzeją dużo lepiej i dlużej niż jakakolwiek maść rozgrzewająca. Do tego proszki od sympatycznego pana aptekarza, i dziś już poczulam się na tyle lepiej, żeby wreszcie zawieźć moje dziewczyny do weterynarza. Namiar dostalam od Beaty z pracy, na Polkę, co zdecydowanie ulatwialo sprawę (nie mam pojęcia jak po grecku jest świerzb czy inne robactwo, na okoliczność którego Oliwka miala być odrobaczona). Umówilam się już wczoraj na wizytę i dziś, troszkę przestraszona odlegością kliniki weta od domu, ale ufna w GPSa postanowilam pojechać. Zapakowalam, przy względnie malych protestach, obie panie do jednego transporterka i zabralam się za wyszukiwanie adresu w owym GPSie. Niestety, z niewiadomych przyczyn maszyna ta odmawia znalezienia wpisanego adresu (na haslo Ateny reaguje komunikatem "Znaleziono: Ateny, suwalskie"). Metoda opracowana przez Wojtka zaklada znalezienie pożądanego adresu na planie (zwyklym, książkowym), a następnie jeżdenie palcem po GPSie, przesuwając mapę i szukając danej ulicy, wreszcie kliknąć w znaleziony cudem punkt i kazać się tam doprowadzić. Niestety, po pól godzinie poszukiwań nie udalo mi się... W związku z tym postanowilam polegać na starym dobrym planie. Niestety, miejsce gdzie znajduje się klinika jest mniej więcej dokladnie po drugiej stronie miasta i wymaga przejechania przez centrum tegoż. W tym czasie Pralina zwrócila swój poranny posilek i być może z tego powodu stala się okropnie niezadowolona i zaczęla syczeć na malą. Po postoju podczas którego starałam się ogarnąć sytuację ruszylyśmy w dalszą drogę. Oczywiście się zgubiłam. Będąc już u kresu wytrzymałości ponownie włączyłam GPSa i tym razem, jako że już bylam w miarę blisko, udalo się palcem po mapie odnaleźć upragniony adres. I tak, po niecałej godzince, dotarlyśmy. Pani wetka okazala się być bardzo mila, wypytala o wszystko dokladnie, zważyła obie panny i zabrala się za uszy Oliwki. Dżizas, co się dzialo… Rozpętalo się pieklo na ziemi, mala miauczala, kopala, drapala i gryzla. Ale wspólnie dalyśmy radę i uszy zostaly wyczyszczone i szczepionka zrobiona. Dostalam specyfik, który mam jej do tych uszu wlewać co rano i wieczór i trochę sobie nie wyobrażam jak sama dam sobie z tym radę… Z dużą poszlo ok, ona obeznana, oględziny zniosła ze stoickim spokojem, czyszczenie uszu również – prawdziwa dama. Po umówieniu się na kolejną szczepionkę za miesiąc (akurat zdążę dojść do siebie…), ruszylyśmy w drogę powrotną, która minęla spokojnie (opcja w GPSie prowadź do domu i spoko), poza kolejnym rzygiem Praliny… Po dwóch i pól godzinach bylyśmy z powrotem w domku. Jeszcze tylko czyszczenie siedzenia w samochodzie, pranie ręczniczka z transporterka i mycie samego transporterka, i już mogłam się położyć do wanny. Uff…
wtorek, 29 lipca 2008
Już nie jest fajnie...
To znaczy nie jest fajnie w porównaniu z sobotą... I dzis jest wyjątkowo źle. Bo w niedzielę bylo milo. Pojechalam sobie na basen na 22 piętrze hotelu President, z piękną panoramą Aten, ladnie tam bylo i sympatycznie, jest nawet kilka zdjęć. Więc weekend uplynąl pozytywnie. Wczoraj, jak co poniedzialek, odwiedzilam targ, gdzie jak zwykle zakupilam rzeczy kilka (powinnismy mieć specjalny cotygodniowy dodatek pieniężny na ów targ... Bo co tam pójdę to kilkadziesci eurasków zostawię...). Po pracy wybralam się do Carefoura, po jedzenie dla kotków. Oczywiscie spędzilam tam ponad dwie godziny i wydalam jakies trzy razy więcej niż bylo w planie. Zawsze się tak kończy wypad do supermarketu. No ale, pomimo zmęczenia i tachania toreb wszystko jeszcze bylo ok. Natomiast kiedy obudzilam się dzis nad ranem ze strasznym bólem szyi i barku, to już wiedzialam, że nie będzie ok. Dospalam jeszcze do budzika i zwloklam się do pracy, w charakterze pólinwalidy. Ból okropny, nie mogę ruszać glową, kamień w barku i brak masażysty... Dodatkowo zalapalam lekkiego dola, bo ja tu cierpię, chora i jeszcze do tego sama - ewidentnie rozstanie z mężem (przynajmniej moim:)) powyżej tygodnia powoduje już dyskomfort psychiczny. Najgorsze jest jednak to, że pomimo smarowania się rozgrzewającą mascią i owijania szyi chustą, czuję że jest coraz gorzej, i zaczyna mi się rzucać na gardlo - cusik mnie drapie. Na domiar zlego chyba będzie burza - strasznie dzis parno, a zarazem wietrznie. Niby się troszkę ochlodzilo, ale ja nie lubię takiej dziwnej pogody. Slowem, jest do bani. Dla odmiany...
sobota, 26 lipca 2008
Pozytywne wibracje
Sobota. Cudownie. Aż nie wiem co z nią zrobić... Zaraz pójdę po świeży chlebek i zrobię sobie pyszne śniadanko (a wlaściwie to brunch, bo niedlugo pierwsza...). Potem trochę posprzątam, choć większość wielkiego sprzątania po gościach odwalilam wczoraj. Zbieram się do umycia tarasu, ale to już bardziej popoludniu, jak upal zelżeje. Rozmawialam przed chwilą z Wojtkiem na skypie i dowiedzialam się, że obecnie wielkim hitem w Polsce jest taka oto cudowna tworczosc artystyczna, poparta nawet Osobowością: http://www.youtube.com/watch?v=b6Gdg9hhOas. Ja w tej Grecji, jak na wygnaniu, poza oficjalnymi wiadomościami z tv nic nie wiem:( No cóż...
Dziś obudzilam się w doskonalym nastroju, pomimo zarwania części nocy (maly wypadzik na lotnisko o 3), to dzięki temu, że jest weekend, to się wyspalam. Są takie dni, kiedy czlowiek docenia co ma - choć prawdą jest, że zawzwyczaj zdarzają się za rzadko. Ale dziś mi się wlaśnie taki dzień przydarzyl. Obudzil mnie sms od męża, co w sumie zamiast mnie zdenerwować spowodowalo, że pomyślalam, jaką jestem szczęściarą. Mam wspanialego męża (i tu syndrom oddalenia - nie ma go raptem czwarty dzień, a ja już po uszy tkwię w procesie idealizacji:)), jest piękny sobotni poranek, obok mnie dwa mruczące koty - nawet dotknęly się nosami, co mnie bardzo rozczulilo. Nie oznacza to jednak calkowitej sielanki, bo syczenie nadal się zdarza, zwlaszcza kiedy Oliwka już okrutnie napastuje Pralinkę. A każdy kto zna Pralinkę wie, że ona za ruchem za bardzo nie jest i czasem denerwuje ją ta hiperaktywność malej. Ale idącej dalej za pozytywną falą, która mnie ogarnęla jak jeszcze leżalam w lóżku. Jestem tu, gdzie zawsze chcialam być, codziennie wdycham zapach Grecji, co weekend kąpię się w cudownym, cieplym, turkusowym morzu. Jestem zdrowa, mam fajne mieszkanie i pracę, mnóstwo gości, którzy zapewniają mi rozrywkę:), niedlugo przyjedzie moja siostra, za którą - przyznam szczerze - strasznie się stęsknilam, a parę tygodni potem moja mama - bardzo się cieszę. Więc dziś dzień cudownego samopoczucia. Czego wszystkim życzę i idę po cieply chlebek.
Dziś obudzilam się w doskonalym nastroju, pomimo zarwania części nocy (maly wypadzik na lotnisko o 3), to dzięki temu, że jest weekend, to się wyspalam. Są takie dni, kiedy czlowiek docenia co ma - choć prawdą jest, że zawzwyczaj zdarzają się za rzadko. Ale dziś mi się wlaśnie taki dzień przydarzyl. Obudzil mnie sms od męża, co w sumie zamiast mnie zdenerwować spowodowalo, że pomyślalam, jaką jestem szczęściarą. Mam wspanialego męża (i tu syndrom oddalenia - nie ma go raptem czwarty dzień, a ja już po uszy tkwię w procesie idealizacji:)), jest piękny sobotni poranek, obok mnie dwa mruczące koty - nawet dotknęly się nosami, co mnie bardzo rozczulilo. Nie oznacza to jednak calkowitej sielanki, bo syczenie nadal się zdarza, zwlaszcza kiedy Oliwka już okrutnie napastuje Pralinkę. A każdy kto zna Pralinkę wie, że ona za ruchem za bardzo nie jest i czasem denerwuje ją ta hiperaktywność malej. Ale idącej dalej za pozytywną falą, która mnie ogarnęla jak jeszcze leżalam w lóżku. Jestem tu, gdzie zawsze chcialam być, codziennie wdycham zapach Grecji, co weekend kąpię się w cudownym, cieplym, turkusowym morzu. Jestem zdrowa, mam fajne mieszkanie i pracę, mnóstwo gości, którzy zapewniają mi rozrywkę:), niedlugo przyjedzie moja siostra, za którą - przyznam szczerze - strasznie się stęsknilam, a parę tygodni potem moja mama - bardzo się cieszę. Więc dziś dzień cudownego samopoczucia. Czego wszystkim życzę i idę po cieply chlebek.
piątek, 25 lipca 2008
Wycieczka na Egine i pożegnanie gości
We wtorek odwiozłam mojego ukochanego męża oraz jego kolegę na lotnisko i pomachałam mu goodbye na ponad trzy tygodnie. Choć może ciężko w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, że przed wspólnym zamieszkaniem Wojtek mieszkał w Poznaniu, a ja w Warszawie, to jednak - te 22 dni to będzie nasze najdłuższe rozstanie... W czasie całego naszego trwania związku tylko raz rozstaliśmy się na dłużej niż dwa tygodnie, dokładnie na 18 dni, natomiast od ponad roku, czyli od zamieszkania razem, nie rozstaliśmy się na dłużej niż 3 dni... Ciekawa jestem jak to będzie teraz. No ale nie o tym miało być. Ponieważ Agnieszka zostawała 2 dni dłużej niż chłopcy, a ja miałam dzień wolnego do odebrania, to postanowiłam, że jej ostatni dzień pobytu, czyli czwartek, spędzimy razem i popłyniemy sobie na wycieczkę. Wymysliłam wyspę Eginę - przede wszystkim dlatego, że jest bardzo blisko - raptem godzinkę promem z Pireusu. W czwartek wybralysmy się zatem - pojechalysmy samochodem do stacji metra, zostawilysmy samochód na parkingu i metrem pojechalysmy do Pireusu (samochodem byloby kiepsko, zwlaszcza rano, no i port jest dokladnie po przeciwnej stronie miasta niż nasz dom). O 11 wsiadlysmy na prom i poplynęlysmy. Po dotarciu na wyspę poszlysmy na maly rekonesans, który w zasadzie okazal się być zakupami:) Kupilysmy piekne buty (ja sliczne zlote sandalki, a Agnes aż 4 pary, ale dwie na prezenty), kolczyki oraz pistacje - specjal z Eginy. Potem poszlysmy na ruinki, czyli osadę wczesnohelleńską nad miastem, i na plażę. Po plywaniu i opalaniu zglodnialysmy i w cudnej tawernie nad samiutkim brzegiem morza (odsylam do zdjęć) jadlysmy absolutnie przepyszną grillowaną osmiornicę i kalmary. Nadeszla pora powrotu. Czekalysmy na nabrzeżu na prom, obserwując najpierw z radoscią rozpryskujące się fale, następnie już z lekkim zaniepokojeniem wzmagający się wiatr i fale zalewające keję, a potem już z calkiem poważnymi obawami co do powrotu (a Agnieszka miala w nocy samolot powrotny) patrzylysmy jak przez ponad godzinę prom nie mógl zacumować. W końcu jednak się udalo i zamiast o 18.45 wyplynęlysmy z powrotem po 20. W rezultacie w domu bylysmy po 22, ale starczylo czasu na spakowanie. O 2 w nocy zawiozlam Agnieszkę na lotnisko i powrócilam, aby spędzić pierwszą samotną noc - choć nie calkiem sama przecież, bo z kiciami. I pierwszy raz obie spaly ze mną na lóżku - tzn. Pralina laskawie pozwolila malej troche na nim poleżeć, byle nie za blisko i nie za dlugo. Przed nami ponad tydzień czasu we wlasnym towarzystwie (potem przyjeżdżają kuzyni). Będę apdejtować:)
poniedziałek, 21 lipca 2008
Wesoła rodzinka...
Jestemy już razem (Wojtek, ja i 2 kicie, oraz - tymczasowo - dwoje gosci) czwarty dzień. Co się wydarzylo w międzyczasie? Otóż, po pierwsze, okazalo się, że musimy zrezygnować z pomyslu 3-dniowej wycieczki. Nie moglismy zostawić kotków samych, a nie mialby kto do nich przychodzić. Zatem w sobotę pojechalimy na Peloponez, zamknąwszy uprzednio Oliwkę w jej pokoiku. Zwiedzilismy Mykeny, Nafplio i Epidavros, czyli tzw standard peloponeski. Ale bylo bardzo milo. Wrócilismy trochę zmęczeni, ale od razu zaczęlo się zapoznawanie kotków. Tzn otworzone zostaly drzwi od pokoju malej, która odważnie udala się na eksplorację mieszkania. Kicia syczala jak stado żmij, a kiedy mala się zbliżyla to wręcz zaczęla plakac - taki przejmujący dźwięk z siebie wydawala podobny do zawodzenia. Aż mnie ciary przeszly, pomyslalam wtedy, że może jednak to byl bląd... No noc znów Oliwka byla w swoim pokoju (który dzieli obecnie z Agnieszką, która w związku z tym dowiadcza uciech spania z malym kotkiem, który absolutnie nie ma problemu z tym, żeby ją obudzić o 7 rano, bo halo, już czas na zabawę... Ale Agnes znosi to ze stoickim spokojem i dowiadczeniem kociarza, który już to przerabial:)), a Pralinka spala ze mną - uznalam to za dobry znak - przynajmniej jej przeszedl foch na mnie. Następnego dnia, w niedzielę, wszyscy pospalismy i plan wycieczki na wyspę Ewię spelzl na niczym, bo zanim żesmy się wybrali z domu, to bylo po 13. Pojechalismy zatem na plażę. Po powrocie dziewczyny znowu się zaznajamialy. I nastapil maly przelom, otóż Oliwka, bardzo odważnie sobie poczynając (ona generalnie luźna guma, syki Praliny nie robią na niej większego wrażenia, obchodzi ją lukiem, ale żeby się szczególnie przejmowala, to nie powiem), zbliżyla się do Praliny, ta oczywiscie syk, a malutka hop, na boczek i pokazuje jej brzuszek. Znak uleglosci i uznania pozycji dominującej Praliny. Ta od razu przestala syczeć, siedziala tylko i ją obserwowala. Malutka w ogóle nie spięta (ja troszkę i owszem, bo jednak się jej wystawila, byla calkiem bezbronna, jakby ją Pralina chciala pacnąć w ten malutki brzuszek, to by moglo nie być zbyt ciekawie). Ale Pralina tylko się gapila i już ani syku nie wydala. Myslę, że od teraz powinno już być coraz lepiej. Ciekawa jestem co to będzie, jak wszyscy wyjadą (Wojtek z Andrzejem lecą jutro, Aga zostaje do piątkowego poranka), bo zostanę tylko ja i one dwie, będę się musiala rozdwajać, bo na razie, to Aga i Wojtek się trzęsą nad malą, a ja się pieszczę z dużą, żeby się nie czula odrzucona. No ale mam nadzieję, że do piątku, już się troszkę zakolegują i nie będzie siwego dymu:) Ciąg dalszy relacji następi, tymczasem zapraszam do obejrzenia naszych najnowszych zdjęć.
czwartek, 17 lipca 2008
Nowy domownik!!!
Tak jest, przybył nam nowy domownik. Nie, nie jestem w ciąży, ale mam kolejną córeczkę:) Ale po kolei. Dziś zerwałam się z pracy (ciiiii) i pojechaliśmy z Agnieszką i Andrzejem oraz moim najlepszym z mężów (zapytał mnie ilu ich jeszcze posiadam) na przylądek Sounio znany z pięknej świątyni Posejdona (do wglądu na załączonych zdjęciach). Obejrzeliśmy świątynię, napstrykaliśmy mnóstwo zdjęć i stwierdziliśmy, że czas na plażę. Ja jeszcze z góry dostrzegłam piękną plażę, więc postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się jednakowoż, że to plaża hotelowa. Więc ja, ofkors, z silnym parciem na tę właśnie plażę, weszłam do 5-gwiazdkowego hotelu i zagadałam. No i pozwolili nam, bylebyśmy nie zajmowali leżaków, ale na piasku proszę bardzo. Zamówiliśmy sobie po piwku (5 euro za 0,33, to już świadczy o hotelu...), do którego dostaliśmy chipsy. I ja dostrzegłam małą skuloną białą kicię w czarno-szare łatki. I zwabiłam ją na owe chipsy. Jak już ją zwabiłam i się przekonała, jaka jestem fajna, i jak już wpadłyśmy z Agnieszką obie w zachwyt, że ona taka kochana - łasiła się, przewracała i pozwalała głaskać, tak zupełnie jak moja Pralina - to ja zaczęłam przebąkiwać, że może byśmy ją wzięli. Wojtek najpierw kategorycznie się nie zgodził, ale kiedy kicia pobyła z nami jeszcze godzinkę, a ja dowiedziałam się od kelnerki z hotelowego beach baru, że to sierotka, która urodziła się w marcu, ale jej mama i dwoje rodzeństwa gdzieś zginęło, i ona ją dokarmia, ale nie wie co będzie po wakacjach, to powoli zaczął wymiękać. W końcu, zupełnie nagle oświadczył - ok, bierzemy ją. I będzie się nazywała Oliwka, bo jest z Grecji. I tak zostało postanowione. Z Oliwką żegnało się pół personelu hotelowego, kelnerce obiecałam zdjęcia na maila i tak kituchna wyruszyła z nami z Sounio do Aten. Po drodze był grany sklep zoologiczny - jedzonko dla kotków i lekarstwa na odrobaczanie, odpchlanie, witaminki i obcinaczka do pazurków, oraz Ikea - kicia od razu dostała piękny wiklinowy drapako-domek. Od powrotu do domu Pralinka ma focha i okropnie syczała na małą, nie powiem, żeby Oliwka pozostawała dłużna, taka mała, a syczała jak duża:) Mam tylko nadzieję, że to przejściowe i że się przyzwyczają do siebie. Mała na razie "mieszka" w pokoju gościnnym, czyli z Agusią, a Pralina się tam nie zbliża, a na mnie jest obrażona. Malutka jest naprawdę malutka, ma jeszcze odruch ssania, który stosuje na każdym materiale, ale jest kochana i bardzo słodziutka. Mam podejrzenie, że ten blog przynajmniej przez następne kilka tygodni, ma szansę zostać zdominowany przez temat koci...
środa, 16 lipca 2008
I stał się internet wszędzie...
Tak, tak, choć to wręcz nie do uwierzenia od dziś jest internet wszędzie - w moim gabinecie na kablu i wireless w naszych laptopach domowych. Pełnia szczęścia. A przy okazji sporo pracy, bo (w sumie już od chwili kiedy podłączyli nam neta w sekretariacie) już wypełniam swoje obowiązki administratora strony internetowej. Nie jest to takie trudne jak mi się wydawało, ale dość czasochłonne. Ja administruję stronę w wersji greckiej, co uważam za niezły wyczyn, choć na szczęście to nie ja tłumaczę teksty, tylko Elektra, ja tylko je wlewam i rozdysponowuje.
Ale z fantastycznych newsów to dostałam poniedziałek wolny, za to że odbieram swoją szefową o 3 nad ranem w sobotę z lotniska. Na taki układ to ja z chęcią idę:) Zatem wraz z gośćmi w sobotę jedziemy na 3-dniową wycieczkę objazdową po Peloponezie. Będzie cudnie.
Ale z fantastycznych newsów to dostałam poniedziałek wolny, za to że odbieram swoją szefową o 3 nad ranem w sobotę z lotniska. Na taki układ to ja z chęcią idę:) Zatem wraz z gośćmi w sobotę jedziemy na 3-dniową wycieczkę objazdową po Peloponezie. Będzie cudnie.
poniedziałek, 14 lipca 2008
Goscie
Ano przyjechali nam goscie - pierwsi przybysze z calej serii letnio-jesiennej. Przywiezli jakze upragnione polskie wedliny (tu sa niedobre, a jak sa dobre, to sa sprowadzane z Niemiec lub Wloch i kosztuja po 5 euro za paczke typu 6 plastrow). Poza tym przywiezli tez lekturki pod postacia miesiecznikow i ksiazek oraz, oczywiscie, zubrowke:) Czuje sie w zwiazku z tym jakbym na emigracji byla nie od miesiaca, ale co najmniej od kilku lat - polska kielbaska i wodzia:) W weekend bylismy juz na cudownej, nowoodkrytej przez nas, plazy, a takze na tzw. laiki - czyli po naszemu targu, lub bazarze, jak kto woli. Mnostwo ciuchow, jeszcze wiecej warzyw i owocow oraz ryb (nie odwazylam sie zakupic - nigdy w zyciu ryby nie oprawialam, a tu jak na zlosc sprzedaja je tylko w calosci. Pozostaja mi chyba niestety mrozone filety z Carrefoura...). Za to kupilysmy piekne reczniki plazowe, oraz posciel - dla gosci, bo na razie spia w pozyczonej. Od jutra, czyli od 15.07 zaczynaja sie w Grecji oficjalne wyprzedaze, mamy zatem zamiar pobuszowac po sklepach z nadzieje na super okazje. Poza tym ja praca (jest duza szansa, ze jutro juz 3 komputery beda podlaczone do internetu, a nie tylko jeden), a goscie taras, miasto, plaza. Apropos niekonczacej sie historii z internetem - wczoraj Wojtek probowal skonfigurowac rooter. Stwierdzil, ze nie moze tego zrobic, gdyz gosc podlaczajacy nam w piatek internet nie zostawil jakistam kodow czy konfiguracji. Powiedzial, ze mam zdzwonic do OTE i sie dowiedziec. I co sie dzis okazalo? Ze oni, jako monopolista, nie podaja tychze konfiguracji osobom, ktore maja wlasny rooter (np. zakupiony w Media Marktcie), tylko podaja tym, ktorzy U NICH kupuja rooter. Kolejna grecka akcja, mnie powoli juz rece opadaja i przyjmuje to tylko wzruszeniem ramion. Nota bene fakt, ze moze jutro bedzie siec podlaczona jeszcze do dwoch komputerow wynika z faktu, ze zrobilam dzis maly dym, po tym jak uslyszalam, ze owszem, beda nam zakladac siec wewnetrzna, do telefonow i internetu, ale raczej nie w sierpniu (WSZYSCY Grecy maja wtedy wolne), tylko pewnie na poczatku wrzesnia. Zapytalam czy wobec tego przez kolejne 1,5 miesiaca mamy miec internet tylko w 1 komputerze i czy naprawde nie mozemy poprowadzic kabla do pokoi obok, zeby chcociaz jeszcze moj komputer i kierowniczki mialy neta. No... ewentualnie mozna by tak zrobic, skoro juz nam tak zalezy. Hm. Zalezy. No i jutro moze przyjda, jak Bog da, i zrobia. Zobaczymy.
piątek, 11 lipca 2008
Alleluja - internet!
Cud sie stal dzis - internet podlaczyli. Co prawda za duzo szczescia na raz nie ma, bo tylko w sekretariacie jest - do jednego komptera podlaczony, ale w poniedzialek przyjda goscie od sieci wewnetrznej i jakos beda zakladali, i rooter podlaczali. Czyli w przyszlym tygodniu powinno juz wszystko byc normalnie. Tymczasem dostalam pieczatki - po polsku i po angielsku, wygladaja dumnie:) Poza tym, po raptem 3 tygodniach czekania, otrzymalam ID - co jest wazne, bo z nim mozna robic zakupy powyzej 75 euro bez VATu. Wiec milo.
Juz jutro przylatuja nasi pierwsi goscie, ciesze sie bardzo - dzis zatem czeka nas wielkie sprzatanie mieszkania i wycieczka po zakupy. Ale przede wszystkim - jutro weekend:)
Juz jutro przylatuja nasi pierwsi goscie, ciesze sie bardzo - dzis zatem czeka nas wielkie sprzatanie mieszkania i wycieczka po zakupy. Ale przede wszystkim - jutro weekend:)
czwartek, 10 lipca 2008
Pierwszy post specjalnie na bloga
10.07.
Internetu wciąż nie ma. Dziś mijają 4 tygodnie od naszego przyjazdu. Czyli coś około trzech tygodni wyczekiwania na net, który miał się pojawić lada chwila. Patrząc na moje maile zbiorcze pisane do najbliższych (zwanych przez Wojtka „mailami do kochanych” bo tak się jakoś składa, że zawsze je tak tytuuję), wymyślił on, że założymy bloga, na którym to umieszczać będziemy relacje. Skompilowałam więc wcześniejsze maile, żeby blog był chronologicznie zgodny i tworzę dalsze części sagi greckiej.
Ponoć jutro mają przyjść ludzie z OTE i nam podłączyć Internet (czyli temat numer jeden), ale póki nie zobaczę, to nie uwierzę. Za to śmieszna sytuacja miała miejsce w związku właśnie z założeniem neta. Elektra, która z racji swojej funkcji (tłumacza) zajmuje się załatwianiem wszelkich spraw, które wymagają doskonałej znajomości greckiego oraz pisania podań (tu się wszystko załatwia przez podania), zajmuje się kwestią netu, po kolejnej rozmowie z OTE oznajmiła, że już jesteśmy blisko. Otóż – mówi Elektra – mamy wymyśleć 3 słowa, które będą naszym username’m, a oni nam wybiorą jedno z nich. Na nasz wewnętrzny użytek. Zrozumiałam, że chodzi o coś w stylu nasza nazwa użytkownika – w sensie taka, że znana tylko nam i OTE. I wymyśliłyśmy: pralinka, ziutek, wodnik. Zadzwonili dziś z OTE i mówią, że dają nam „pralinkę”. Przychodzi Elektra i oznajmia, że username mamy pralinka@otenet.gr. Coś mnie tknęło i pytam czy jest pewna, że to na użytek wewnętrzny, bo coś to dziwne, że wygląda jak adres internetowy. I czy aby nie wzięłyśmy dla powaznej badz co badz firmy adresu „pralinka”... Już mi zaczęło być śmiesznie. Elektra zadzwoniła do OTE i... po raz pierwszy w Grecji płakałam ze śmiechu. Dwie inteligencje wybrały adres... hahahaha, ja ryczałam, a Elektra, powstrzymując się siłą od wybuchnięcia histerycznym śmiechem w słuchawkę, wyganiała mnie z pokoju, usiłując wyjaśnić pani na drugim końcu linii, że nie może zostać taki adres, bo to jest imię kota, a my nie wiedziałyśmy, że to będzie takie... upublicznione. Pani po drugiej stronie też wymiękła i śmiejąc się powiedziała, że jak przyjdą technicy zakładać nam linię, to się zmieni ten adres. Już sobie wyobrażam poważnych polskich przedsiębiorców dzwoniących do nas, a my równie poważnie mówimy: „Proszę wysłać maila na nasz adres, tak, to będzie pralinka-małpa-otenet-kropka-gr”. Jasne...
Poza tym już nie jest tak śmiesznie, temperatura na dworze (na który w zasadzie nie wychodzę, chyba że tylko po to, aby przejść sto metrów na siłownię) wynosi ponad 40 stopni. Czekam już bardzo na weekend, bo po pierwsze przyjeżdżają nasi, a po drugie pojedziemy nad morze. Na ów przyjazd przygotowaliśmy się bardzo, tak bardzo, że aż do Ikei pojechaliśmy zakupić sprzęty typu kapa na łóżko w gościnnym pokoju, dywanik, zasłony, roślinki itp. Tylko karnisz do sypialni okazał się być bez zaczepów – bez sensu, po co sprzedawać sam drążek, którego nie można przyczepić – a my nie zwróciliśmy uwagi na to, no i wciąż nie mam zasłonek w sypialni, co mnie frustruje, bo to już ostatnia rzecz jakiej brakuje. No ale trudno, przy okazji jakoś kupimy te zaczepy, bo nie ma co jechać specjalnie do Ikei, bo daleko i trzeba płacić za autostradę. W ogóle trochę frustrujące jest to płacenie za autostradę – tak się składa, że mieszkamy blisko obwodnicy, co ma dwie strony medalu. Jedna jest taka, że mamy blisko prawie wszędzie, bo pyk, wskakujemy na obwodnicę zwaną Attiki Odos (czyli ulica Attycka) i mkniemy gdzie trzeba, z drugiej strony, przez to że obwodnica tak ułatwia, to nie chce nam się jeździć przez miasto lub szukać starych dróg bezpłatnych i w związku z tym za każdy wyjazd do sklepu, na lotnisko, czy gdzieś poza miasto płacimy 5,40 euro. Przy ilości kursów na lotnisko przez następne 3 miesiące, to naprawdę brzmi przerażająco... No ale coś za coś. Gdyby Warszawa miała taką piękną obwodnicę (Grecy dali radę zbudować na Olimpiadę, to może i my damy radę do 2012?), to myślę, że nikt by nie narzekał, nawet jakby miał płacić.
Aha, w zeszły weekend wybraliśmy się do Delf. Było cudownie, zdjęcia do obejrzenia, polecam, bo nawet artystyczne robiłam, czarno-białe:). Wojtek był trochę wkurzony, bo mi się wydawało, że Delfy to jakieś 100 km od Aten, a okazało się, że 200. Ale co tam, jak dojechaliśmy, to się zachwycił. Było pięknie, choć straszliwie gorąco, więc po czymś dla ducha pojechaliśmy na coś dla ciała – czyli na plażę. Po kąpieli zgłodnieliśmy i udaliśmy się do knajpy. I tu pojawił się szkopuł – jesteśmy na diecie owocowo-warzywnej (która zresztą daje super rezultaty), i choć ślinka nam ciekła, powstrzymaliśmy się od zamówienia kalamarów i innych pyszności i ograniczyliśmy się do sałatki greckiej, smażonych cukinii i szpinaku na zimno (tzw. horta, w wolnym tłumaczeniu zielsko, grecki specjał, duszone liście szpinaku podawane na zimno z oliwą i cytrynką, ja to nawet całkiem lubię, Wojtek nie całkiem). Zdumionemu zamówieniem kelnerowi wytłumaczyłam, że jesteśmy hortofagi (w wolnym tłumaczeniu zjadacze zielska, tak Grecy nazywają wegetarian), aby nie wchodzić w kwestie diety. Kelner tłumaczenie przyjął, choć kręcił głową. Za to okazało się, że być hortofagiem w Grecji, to ekonomicznie bardzo opłacalna sprawa – za posiłek zapłaciliśmy raptem 15 euro, podczas gdy tydzień wcześniej, zamawiając thalassina, czyli owoce morze (kalamary i ośmiorniczki, plus piwko) zapłaciliśmy ponad dwa razy więcej. Ale dietę już kończymy i obawiam się, że długo do niej nie wrócimy, bo choć daje efekty, to chce nam się już czegoś innego poza warzywami i arbuzem non-stop.
To tyle z newsów. Kolejny update – mam taką nikłą nadzieję – już kiedy będzie internet w biurze i w domu, na legalu, nie z łapanki.
Internetu wciąż nie ma. Dziś mijają 4 tygodnie od naszego przyjazdu. Czyli coś około trzech tygodni wyczekiwania na net, który miał się pojawić lada chwila. Patrząc na moje maile zbiorcze pisane do najbliższych (zwanych przez Wojtka „mailami do kochanych” bo tak się jakoś składa, że zawsze je tak tytuuję), wymyślił on, że założymy bloga, na którym to umieszczać będziemy relacje. Skompilowałam więc wcześniejsze maile, żeby blog był chronologicznie zgodny i tworzę dalsze części sagi greckiej.
Ponoć jutro mają przyjść ludzie z OTE i nam podłączyć Internet (czyli temat numer jeden), ale póki nie zobaczę, to nie uwierzę. Za to śmieszna sytuacja miała miejsce w związku właśnie z założeniem neta. Elektra, która z racji swojej funkcji (tłumacza) zajmuje się załatwianiem wszelkich spraw, które wymagają doskonałej znajomości greckiego oraz pisania podań (tu się wszystko załatwia przez podania), zajmuje się kwestią netu, po kolejnej rozmowie z OTE oznajmiła, że już jesteśmy blisko. Otóż – mówi Elektra – mamy wymyśleć 3 słowa, które będą naszym username’m, a oni nam wybiorą jedno z nich. Na nasz wewnętrzny użytek. Zrozumiałam, że chodzi o coś w stylu nasza nazwa użytkownika – w sensie taka, że znana tylko nam i OTE. I wymyśliłyśmy: pralinka, ziutek, wodnik. Zadzwonili dziś z OTE i mówią, że dają nam „pralinkę”. Przychodzi Elektra i oznajmia, że username mamy pralinka@otenet.gr. Coś mnie tknęło i pytam czy jest pewna, że to na użytek wewnętrzny, bo coś to dziwne, że wygląda jak adres internetowy. I czy aby nie wzięłyśmy dla powaznej badz co badz firmy adresu „pralinka”... Już mi zaczęło być śmiesznie. Elektra zadzwoniła do OTE i... po raz pierwszy w Grecji płakałam ze śmiechu. Dwie inteligencje wybrały adres... hahahaha, ja ryczałam, a Elektra, powstrzymując się siłą od wybuchnięcia histerycznym śmiechem w słuchawkę, wyganiała mnie z pokoju, usiłując wyjaśnić pani na drugim końcu linii, że nie może zostać taki adres, bo to jest imię kota, a my nie wiedziałyśmy, że to będzie takie... upublicznione. Pani po drugiej stronie też wymiękła i śmiejąc się powiedziała, że jak przyjdą technicy zakładać nam linię, to się zmieni ten adres. Już sobie wyobrażam poważnych polskich przedsiębiorców dzwoniących do nas, a my równie poważnie mówimy: „Proszę wysłać maila na nasz adres, tak, to będzie pralinka-małpa-otenet-kropka-gr”. Jasne...
Poza tym już nie jest tak śmiesznie, temperatura na dworze (na który w zasadzie nie wychodzę, chyba że tylko po to, aby przejść sto metrów na siłownię) wynosi ponad 40 stopni. Czekam już bardzo na weekend, bo po pierwsze przyjeżdżają nasi, a po drugie pojedziemy nad morze. Na ów przyjazd przygotowaliśmy się bardzo, tak bardzo, że aż do Ikei pojechaliśmy zakupić sprzęty typu kapa na łóżko w gościnnym pokoju, dywanik, zasłony, roślinki itp. Tylko karnisz do sypialni okazał się być bez zaczepów – bez sensu, po co sprzedawać sam drążek, którego nie można przyczepić – a my nie zwróciliśmy uwagi na to, no i wciąż nie mam zasłonek w sypialni, co mnie frustruje, bo to już ostatnia rzecz jakiej brakuje. No ale trudno, przy okazji jakoś kupimy te zaczepy, bo nie ma co jechać specjalnie do Ikei, bo daleko i trzeba płacić za autostradę. W ogóle trochę frustrujące jest to płacenie za autostradę – tak się składa, że mieszkamy blisko obwodnicy, co ma dwie strony medalu. Jedna jest taka, że mamy blisko prawie wszędzie, bo pyk, wskakujemy na obwodnicę zwaną Attiki Odos (czyli ulica Attycka) i mkniemy gdzie trzeba, z drugiej strony, przez to że obwodnica tak ułatwia, to nie chce nam się jeździć przez miasto lub szukać starych dróg bezpłatnych i w związku z tym za każdy wyjazd do sklepu, na lotnisko, czy gdzieś poza miasto płacimy 5,40 euro. Przy ilości kursów na lotnisko przez następne 3 miesiące, to naprawdę brzmi przerażająco... No ale coś za coś. Gdyby Warszawa miała taką piękną obwodnicę (Grecy dali radę zbudować na Olimpiadę, to może i my damy radę do 2012?), to myślę, że nikt by nie narzekał, nawet jakby miał płacić.
Aha, w zeszły weekend wybraliśmy się do Delf. Było cudownie, zdjęcia do obejrzenia, polecam, bo nawet artystyczne robiłam, czarno-białe:). Wojtek był trochę wkurzony, bo mi się wydawało, że Delfy to jakieś 100 km od Aten, a okazało się, że 200. Ale co tam, jak dojechaliśmy, to się zachwycił. Było pięknie, choć straszliwie gorąco, więc po czymś dla ducha pojechaliśmy na coś dla ciała – czyli na plażę. Po kąpieli zgłodnieliśmy i udaliśmy się do knajpy. I tu pojawił się szkopuł – jesteśmy na diecie owocowo-warzywnej (która zresztą daje super rezultaty), i choć ślinka nam ciekła, powstrzymaliśmy się od zamówienia kalamarów i innych pyszności i ograniczyliśmy się do sałatki greckiej, smażonych cukinii i szpinaku na zimno (tzw. horta, w wolnym tłumaczeniu zielsko, grecki specjał, duszone liście szpinaku podawane na zimno z oliwą i cytrynką, ja to nawet całkiem lubię, Wojtek nie całkiem). Zdumionemu zamówieniem kelnerowi wytłumaczyłam, że jesteśmy hortofagi (w wolnym tłumaczeniu zjadacze zielska, tak Grecy nazywają wegetarian), aby nie wchodzić w kwestie diety. Kelner tłumaczenie przyjął, choć kręcił głową. Za to okazało się, że być hortofagiem w Grecji, to ekonomicznie bardzo opłacalna sprawa – za posiłek zapłaciliśmy raptem 15 euro, podczas gdy tydzień wcześniej, zamawiając thalassina, czyli owoce morze (kalamary i ośmiorniczki, plus piwko) zapłaciliśmy ponad dwa razy więcej. Ale dietę już kończymy i obawiam się, że długo do niej nie wrócimy, bo choć daje efekty, to chce nam się już czegoś innego poza warzywami i arbuzem non-stop.
To tyle z newsów. Kolejny update – mam taką nikłą nadzieję – już kiedy będzie internet w biurze i w domu, na legalu, nie z łapanki.
środa, 9 lipca 2008
First time
Witajcie wszyscy!
Wczoraj wpadłem na pomysł założenia bloga. Myślę że to dobra opcja żeby wszyscy wiedzieli co się u nas dzieję. Postaramy się zamieszczać tu posty w miarę regularnie i od czasu do czasu wrzucać fotki.
Wydaje mi się, że blog jest lepszy od maili bo wszystko jest bardziej przejrzyste i zawsze można wrócić do archiwum a we własnej poczcie różnie z tym bywa.
Pozdrowienia
Archiwum na podstawie wczesniej pisanych maili:
20.06.2008 Juz piatek, jestem tu juz tydzien, a netu i telefonow jak nie bylo tak nie ma. Grecka telekomunikacja strajkuje, a wobec tego nie przyjda i nie zaloza nam linii telefonicznych. A bez linii tel nie mamy netu. Wobec tego nie wiem kiedy odczytam maile od tych z Was, ktorzy mi odpisali badz odpisza... Ale oczywiscie jak tylko tak sie stanie, od razu dam znac. Tu jest niezle. Poza tym, ze moja praca od tygodnia polega tylko i wylacznie na rozpakowywaniu kartonow i szorowaniu roznych szafek oraz segregowaniu papierow i wynoszeniu smieci. Czyli na razie – i to jeszcze pewnie przez jakis czas – robie za fizycznaJ. Mieszkanko nasze jest super – wchodzi sie na salon, po prawej jest czesc jadalniana i dalej wglab kuchnia. Po lewej zas od salonu wchodzi sie do malego korytarzyka, z ktorego z kolei jest wejscie do lazienki, naszej sypialni i sypialni goscinnej. Warunki naprawde ok, jedyny minus to naprawde mikroskopijna lazienka. Ale coz, nie mozna miec wszystkiego. Wokol naszego mieszkania biegnie taras, na ktory mozna wyjsc z kazdego pokoju. Oczywiscie stoliczek i krzeselka juz mamy i przesiadujemy tam co wieczor. Kicia juz sie przyzwyczaila, zachwycona marmurowa podloga, ktora daje troche chlodu, rozciaga sie na niej jak dluga. Rowniez juz ma „swoj” fotel. Aha, i od wczoraj mamy juz Cyfre+, wiec juz calkiem jest jak w domu. Praca jest nad nami, czyli na 1 pietrze (my mieszkamy na wysokim parterze), a na 2 p z kolei mieszka pani Bogna, czyli moja kierowniczka. Mam swoj wlasny gabinet i warunki w biurze sa super. Obowiazkow swoich jeszcze nie wykonuje (wobec braku telefonow i netu), za to wciaz rozpakowuje tzw.materialy promocyjne, czyli pudla i pudla starych pism, katalogow i folderow od lat 90 do teraz. Poza mna i wspomniana pania Bogna pracuja tu jeszcze Jadzia – sekretarka, kierowca, czlowiek do wszystkiegoJ, Elektra – pol Greczynka, pol Polka, tlumaczka i na pol etatu Beata – ksiegowa i Dagmara – sprzataczka. Jutro jedziemy z Wojtkiem na wycieczke – bierzemy namiocik od Jadzi i wyruszamy na Peloponez. Chcemy przejechac przez Korynt, potem poplazowac sie gdzies, potem Nafplio, potem przespac sie gdzies gdzie sie bedzie mozna rozbic i w niedziele do Epidauros. Kicia zostanie pierwszy raz sama na dluzej tu, bo na 1,5 dnia. Ale mysle, ze jest juz na to gotowa, a my musimy odpoczac. Wojtek mial juz 2 dni zajec w szkole, na razie sie zbyt nie przemecza, bo ma tylko 2h zajec codziennie. Ale od wrzesnia bedzie mial wiecej. Przepisza mu kilka przedmiotow, wiec to dobry news. Zachwycony szkola, bo to porzadny amerykanski campus z zielona trawka, odkrytym basenem z lezaczkami, scianka do wspinaczki, boiskami i hot spotem na terenie calej szkoly, a teren to niemaly. Szkola znajduje sie 7 minut drogi od domu, wiec idealnie. Podsumowujac – wszystko ulozylo sie doskonale, lepiej nie moglam sobie tego zwizualizowac:). Miejsce dla gosci jest jak najbardziej, przyjmuje z zapisy na odwiedziny – dysponuje wolnym terminem od 22 sierpnia (wczesniej beda tu moi kuzyni, Wojtka kuzyn i moja siostra, wiec juz tloczno). Swieta Bozego Narodzenia od 23.12 do 3.01 zarezerwowane dla rodziny. 25.06. Mail nadal nie wyslany, bo wiesc niosla, ze juz w pon, gora we wtorek bedzie net. Ale jest sroda i juz wiesc niesie, ze moze do konca tygodnia... A wiec dam dzis Wojtkowi ten list na penie i niech wysle, bo jak tak dalej pojdzie, to maila napisze za tydzien... W sumie strajk sie skonczyl i nawet wczoraj facet z greckiej OTE przyszedl, ale – co mnie jakos wcale nie dziwi – stwierdzil, ze cos jest nie halo z kablami doprowadzajacymi do budynku i on nie moze podlaczyc telefonow. Tutaj wszystko tak dziala – przychodzi jakis fachowiec, patrzy na cos (cokolwiek – rury, elektryka, kable, niewazne) i stwierdza, ze cos jest zle i ktos musi przyjsc, bo to nie jego dzialka. Np. opcja z garazem. Mamy 3 garaze zamykane na piloty. I 1 brama nie dziala. Przyszedl facet od bramy. Pogrzebal, pogrzebal, powiedzial, ze mechanizm jest ok, tylko cos w elektryce nie styka. Ok, to przyszedl elektryk. Pogrzebal, pogrzebal, powiedzial, ze kable sa ok, musi byc cos z mechanizmem. I tym sposobem brama oczywiscie nadal nie dziala... Jeszcze kilka slow o weekendzie – pisalam wczesniej, ze sie wybieramy. I bylismy, bylo super poza jedna mala kwestia – noclegowa. Rozbilismy pozyczony namiot, ktory okazal sie nie miec jednego palaka do przedsionka, w zwiazku z tym byl dosc chybotliwy i nie naciagnieta plachta przedsionkowa lopotala na wietrze. I jak na zlosc tej nocy bylo tak wietrznie, ze najpierw nie moglam 2h zasnac, bo myslalam, ze odfruniemy, a potem budzielam sie co chwile bo tak wszytko latalo i walilo. Uff, noc byla koszmarna, za to bylismy juz o 8 rano w Epidauros, a wiec pierwszy raz w ciagu moich dziesiatek razy kiedy tam bylam, bylismy sami – zero turystow i grup z przewodnikiem – tylko my i teatr. Wiec naprawde bylo warto sie przemeczyc. Potem pojechalismy do Napflio i na plaze i popoludniu wrocilismy do stesknionej kici. Ktora nota bene obawiam sie, ze niedlugo bedzie lysa. To niesamowite jakie ilosci wlosow traci codziennie, i to mimo szczotkowania jej codziennie nawet po 4 razy... Ale ponoc to normalne, taka aklimatyzacja, tutaj jedna z dziewczyn ma kotka, tez z Polski, powiedziala, ze to przejdzie, no i sa tez specjalne tabletki jakies co pomagaja na to wypadanie siersci. 3.07. Sprawa z internetem maluje sie w czarnych barwach… Otoz wyglada na to, ze w Grecji trudniej zainstalowac internet niz w Ugandzie… Przynajmniej w naszym budynku. Otoz, jak juz wspominalam kiedys przy okazji strajku OTE (greckiej TP), owa OTE ma monopol. Chodzi o linie – tylko przez linie OTE moze isc internet, wiec nawet jesli jest inny dostarczyciel uslugi, to i tak musi on polegac na OTE i liniach, ktore ona udostepnia. No i tu okazuje sie, ze choc mamy wykupiony abonament w Forthnecie, to jednakowoz do naszego budynku nie ma doprowadzonej jakies specjalnej linii internetowej, wiec abonament mozemy se wsadzic... Teraz nalezy wystapic z podaniem do OTE o te linie, czas oczekiwania – teoretycznie 30 dni, praktycznie, ponoc nawet do 3 miesiecy. Naprawde, tu jest dziki kraj jesli chodzi o jakies takie techniczne rozwiazania – i bankowe. Otoz chcialam zalozyc konto w banku. Udalam sie zatem do poleconego mi przez znajomego (Polaka mieszkajacego od 20 lat w Grecji, dodaje, bo to istotne, o tym pozniej) Eurobanku. No i rozpoczynam procedure zakladania konta, pan mnie spisuje z paszportu, a ja zadaje pytania (pan oczywiscie ni w zab po angielsku, wiec ja sie trudze bakajac po grecku cos naokolo, bo przeciez nie wiem jak jest przelew itp), dowiaduje sie co nastepuje: - za kazdy OTRZYMANY krajowy (czyli z innego gr banku) przelew JA place 5 euro (otwieram oczy ze zdumienia – no jeszcze o czyms takim nie slyszalam) - owszem, maja konto internetowe (jako jedyny bank w Grecji), wiec mozna taniej robic przelewy. Za ile? Krajowe (podkreslam) – jak samemu przez internet to tylko 9 euro, a jak w banku, to 15 (nie wierze wlasnym uszom) - wyplacic z konta mozna tylko 3 razu w miesiacu bezplatnie (oczywiscie w bankomacie tegoz banku), za wieksza ilosc razy pobierane sa oplaty (nie wspomne o wyplatach w innych bankomatach, ale to oczywiste) - za przelew wychodzacy miedzynarodowy placi sie OD 25 euro wzwyz – zalezy do jakiego banku sie przesyla (moze byc i wiecej, np do Invest banku 45 euro...) - za przelew przychodzacy miedzynarodowy rowniez placi sie 25 euro, chyba, ze strona przesylajaca pokryje ten koszt, to wowczas placi sie TYLKO 5 euro, jak przy kazdym wchodzacym na konto przelewie... Uslyszawszy powyzsze zabralam panu paszport i podziekowalam za konto. To moze ja bede trzymac kaske w skarpecie... Zszokowana przyszlam do biura i opowiadam. I co? Dziewczyny (tutejsze, w sensie zamieszkale od wielu lat), i polecajacy mi ten bank sa zdziwieni moim zdziwieniem. No tak, mowia, tak jest, tylko tu nikt nie uzywa kont do przelewow, wplacasz sobie czesc pensji (ktora dostajesz DO REKI, bo oczywiscie pracodawca – w tym i nasz Wydzial, zeby nie bylo – nie chce tracic kasy na koszty przelewow), zeby potem ew wyplacic czasem z bankomatu. A jak – pytam ja, coraz bardziej zdumiona, choc wydawalo mi sie to juz niemozliwe – placi sie w takim razie za oplaty typu telefon albo elektrycznosc? No jak to jak – idzie sie do okienka lub na poczte, oczywiscie. No i wymieklam. Do tego dowiedzialam sie, ze Grecy (oraz Polacy tu mieszkajacy, ktorzy juz przejeli te mentalnosc) nie uznaja platnosci przez internet (zakup biletow lotniczych, na ten przyklad, odbywa sie tylko w biurach podrozy), nie ma zadnej opcji zakupow przez internet – bo oni sie boja... W zwiazku z tym, zycie tu jest bardziej skomplikowane i przypomina Polske sprzed 10 lat. Kiedy powiedzialam, ze ja wszystkie przelewy robie przez internet i to za darmo oraz wlasciwie bez mojej ingerencji, bo mam polecenia zaplaty, to z kolei oni otwierali oczy szeroko, ze tak mozna, i ze ja taka odwazna... A wiec niezle. Postanowilam nie zakladac konta, bo w sumie po co mi... I tak pensje dostaje do reki... To tyle z nowosci, nie bede sie rozpisywac o problemach z jakimi borykamy sie tu codziennie (co przychodzi jakis Grek – czy to technik, czy od telefonow czy od netu czy od klimatyzacji) to kazdy mowi co innego niz ten poprzedni, i nadal nikt nic nie wie. Meksyk. Powiem tak – wiele razy bylam w Grecji, w sumie spedzilam tu naprawde duzo czasu, ale Grecji jaka poznaje od ostatnich 3 tygodni nie znalam. Powoli zaczynam przyjmowac tutejsza mentalnosc i klade laske... I tak niczego sie nie da zalatwic od razu i nikogo nie mozna umowic na jutro, nie mowiac o tym, ze moze na dzisiaj – wszyscy musza miec czas, wiec kazde spotkanie wymaga co najmniej 3-dniowego wyprzedzenia (po czym i tak sie nie pojawiaja o umowionej godzinie, a nawet umowionego dnia, tylko jak gdyby nigdy nic po dniu lub dwoch). Dzis na przyklad przyszedl znienacka facet z okapem pod pacha (okap do mieszkania p. Bogny) – nie szkodzi, ze mial byc w zeszlym tygodniu, i to nie ten (facet), ale inny. Ze spokojem stwierdzil, ze tamtem mial jakis wypadek, a on tylko przyniosl ten okap, on go nie instaluje, tamten jak wyzdrowieje to przyjdzie. Zostawil okap i sobie poszedl. W sumie luzik. I tak tu wesolo mamy. Zapisalam sie na silownie (na szczescie jest bardzo bliziutko, 3 minuty z buta pod gorke – mieszkamy w bardzo pofaldowanej dzielnicy, same pagorki i dolki) i bylam juz dwa razy – jestem z siebie dumna. Tu jest tak goraco, ze nawet cwiczac w klimatyzowanej sali oddaje z siebie caly gorac z calego dnia i po prostu plyne... Ale moze i efekty beda lepszeJ. To na razie tyle, jesli chodzi o kolejna czesc sagi greckiej. Trzymajcie kciuki za internet, bo jego brak najbardziej doskwiera.
Wczoraj wpadłem na pomysł założenia bloga. Myślę że to dobra opcja żeby wszyscy wiedzieli co się u nas dzieję. Postaramy się zamieszczać tu posty w miarę regularnie i od czasu do czasu wrzucać fotki.
Wydaje mi się, że blog jest lepszy od maili bo wszystko jest bardziej przejrzyste i zawsze można wrócić do archiwum a we własnej poczcie różnie z tym bywa.
Pozdrowienia
Archiwum na podstawie wczesniej pisanych maili:
20.06.2008 Juz piatek, jestem tu juz tydzien, a netu i telefonow jak nie bylo tak nie ma. Grecka telekomunikacja strajkuje, a wobec tego nie przyjda i nie zaloza nam linii telefonicznych. A bez linii tel nie mamy netu. Wobec tego nie wiem kiedy odczytam maile od tych z Was, ktorzy mi odpisali badz odpisza... Ale oczywiscie jak tylko tak sie stanie, od razu dam znac. Tu jest niezle. Poza tym, ze moja praca od tygodnia polega tylko i wylacznie na rozpakowywaniu kartonow i szorowaniu roznych szafek oraz segregowaniu papierow i wynoszeniu smieci. Czyli na razie – i to jeszcze pewnie przez jakis czas – robie za fizycznaJ. Mieszkanko nasze jest super – wchodzi sie na salon, po prawej jest czesc jadalniana i dalej wglab kuchnia. Po lewej zas od salonu wchodzi sie do malego korytarzyka, z ktorego z kolei jest wejscie do lazienki, naszej sypialni i sypialni goscinnej. Warunki naprawde ok, jedyny minus to naprawde mikroskopijna lazienka. Ale coz, nie mozna miec wszystkiego. Wokol naszego mieszkania biegnie taras, na ktory mozna wyjsc z kazdego pokoju. Oczywiscie stoliczek i krzeselka juz mamy i przesiadujemy tam co wieczor. Kicia juz sie przyzwyczaila, zachwycona marmurowa podloga, ktora daje troche chlodu, rozciaga sie na niej jak dluga. Rowniez juz ma „swoj” fotel. Aha, i od wczoraj mamy juz Cyfre+, wiec juz calkiem jest jak w domu. Praca jest nad nami, czyli na 1 pietrze (my mieszkamy na wysokim parterze), a na 2 p z kolei mieszka pani Bogna, czyli moja kierowniczka. Mam swoj wlasny gabinet i warunki w biurze sa super. Obowiazkow swoich jeszcze nie wykonuje (wobec braku telefonow i netu), za to wciaz rozpakowuje tzw.materialy promocyjne, czyli pudla i pudla starych pism, katalogow i folderow od lat 90 do teraz. Poza mna i wspomniana pania Bogna pracuja tu jeszcze Jadzia – sekretarka, kierowca, czlowiek do wszystkiegoJ, Elektra – pol Greczynka, pol Polka, tlumaczka i na pol etatu Beata – ksiegowa i Dagmara – sprzataczka. Jutro jedziemy z Wojtkiem na wycieczke – bierzemy namiocik od Jadzi i wyruszamy na Peloponez. Chcemy przejechac przez Korynt, potem poplazowac sie gdzies, potem Nafplio, potem przespac sie gdzies gdzie sie bedzie mozna rozbic i w niedziele do Epidauros. Kicia zostanie pierwszy raz sama na dluzej tu, bo na 1,5 dnia. Ale mysle, ze jest juz na to gotowa, a my musimy odpoczac. Wojtek mial juz 2 dni zajec w szkole, na razie sie zbyt nie przemecza, bo ma tylko 2h zajec codziennie. Ale od wrzesnia bedzie mial wiecej. Przepisza mu kilka przedmiotow, wiec to dobry news. Zachwycony szkola, bo to porzadny amerykanski campus z zielona trawka, odkrytym basenem z lezaczkami, scianka do wspinaczki, boiskami i hot spotem na terenie calej szkoly, a teren to niemaly. Szkola znajduje sie 7 minut drogi od domu, wiec idealnie. Podsumowujac – wszystko ulozylo sie doskonale, lepiej nie moglam sobie tego zwizualizowac:). Miejsce dla gosci jest jak najbardziej, przyjmuje z zapisy na odwiedziny – dysponuje wolnym terminem od 22 sierpnia (wczesniej beda tu moi kuzyni, Wojtka kuzyn i moja siostra, wiec juz tloczno). Swieta Bozego Narodzenia od 23.12 do 3.01 zarezerwowane dla rodziny. 25.06. Mail nadal nie wyslany, bo wiesc niosla, ze juz w pon, gora we wtorek bedzie net. Ale jest sroda i juz wiesc niesie, ze moze do konca tygodnia... A wiec dam dzis Wojtkowi ten list na penie i niech wysle, bo jak tak dalej pojdzie, to maila napisze za tydzien... W sumie strajk sie skonczyl i nawet wczoraj facet z greckiej OTE przyszedl, ale – co mnie jakos wcale nie dziwi – stwierdzil, ze cos jest nie halo z kablami doprowadzajacymi do budynku i on nie moze podlaczyc telefonow. Tutaj wszystko tak dziala – przychodzi jakis fachowiec, patrzy na cos (cokolwiek – rury, elektryka, kable, niewazne) i stwierdza, ze cos jest zle i ktos musi przyjsc, bo to nie jego dzialka. Np. opcja z garazem. Mamy 3 garaze zamykane na piloty. I 1 brama nie dziala. Przyszedl facet od bramy. Pogrzebal, pogrzebal, powiedzial, ze mechanizm jest ok, tylko cos w elektryce nie styka. Ok, to przyszedl elektryk. Pogrzebal, pogrzebal, powiedzial, ze kable sa ok, musi byc cos z mechanizmem. I tym sposobem brama oczywiscie nadal nie dziala... Jeszcze kilka slow o weekendzie – pisalam wczesniej, ze sie wybieramy. I bylismy, bylo super poza jedna mala kwestia – noclegowa. Rozbilismy pozyczony namiot, ktory okazal sie nie miec jednego palaka do przedsionka, w zwiazku z tym byl dosc chybotliwy i nie naciagnieta plachta przedsionkowa lopotala na wietrze. I jak na zlosc tej nocy bylo tak wietrznie, ze najpierw nie moglam 2h zasnac, bo myslalam, ze odfruniemy, a potem budzielam sie co chwile bo tak wszytko latalo i walilo. Uff, noc byla koszmarna, za to bylismy juz o 8 rano w Epidauros, a wiec pierwszy raz w ciagu moich dziesiatek razy kiedy tam bylam, bylismy sami – zero turystow i grup z przewodnikiem – tylko my i teatr. Wiec naprawde bylo warto sie przemeczyc. Potem pojechalismy do Napflio i na plaze i popoludniu wrocilismy do stesknionej kici. Ktora nota bene obawiam sie, ze niedlugo bedzie lysa. To niesamowite jakie ilosci wlosow traci codziennie, i to mimo szczotkowania jej codziennie nawet po 4 razy... Ale ponoc to normalne, taka aklimatyzacja, tutaj jedna z dziewczyn ma kotka, tez z Polski, powiedziala, ze to przejdzie, no i sa tez specjalne tabletki jakies co pomagaja na to wypadanie siersci. 3.07. Sprawa z internetem maluje sie w czarnych barwach… Otoz wyglada na to, ze w Grecji trudniej zainstalowac internet niz w Ugandzie… Przynajmniej w naszym budynku. Otoz, jak juz wspominalam kiedys przy okazji strajku OTE (greckiej TP), owa OTE ma monopol. Chodzi o linie – tylko przez linie OTE moze isc internet, wiec nawet jesli jest inny dostarczyciel uslugi, to i tak musi on polegac na OTE i liniach, ktore ona udostepnia. No i tu okazuje sie, ze choc mamy wykupiony abonament w Forthnecie, to jednakowoz do naszego budynku nie ma doprowadzonej jakies specjalnej linii internetowej, wiec abonament mozemy se wsadzic... Teraz nalezy wystapic z podaniem do OTE o te linie, czas oczekiwania – teoretycznie 30 dni, praktycznie, ponoc nawet do 3 miesiecy. Naprawde, tu jest dziki kraj jesli chodzi o jakies takie techniczne rozwiazania – i bankowe. Otoz chcialam zalozyc konto w banku. Udalam sie zatem do poleconego mi przez znajomego (Polaka mieszkajacego od 20 lat w Grecji, dodaje, bo to istotne, o tym pozniej) Eurobanku. No i rozpoczynam procedure zakladania konta, pan mnie spisuje z paszportu, a ja zadaje pytania (pan oczywiscie ni w zab po angielsku, wiec ja sie trudze bakajac po grecku cos naokolo, bo przeciez nie wiem jak jest przelew itp), dowiaduje sie co nastepuje: - za kazdy OTRZYMANY krajowy (czyli z innego gr banku) przelew JA place 5 euro (otwieram oczy ze zdumienia – no jeszcze o czyms takim nie slyszalam) - owszem, maja konto internetowe (jako jedyny bank w Grecji), wiec mozna taniej robic przelewy. Za ile? Krajowe (podkreslam) – jak samemu przez internet to tylko 9 euro, a jak w banku, to 15 (nie wierze wlasnym uszom) - wyplacic z konta mozna tylko 3 razu w miesiacu bezplatnie (oczywiscie w bankomacie tegoz banku), za wieksza ilosc razy pobierane sa oplaty (nie wspomne o wyplatach w innych bankomatach, ale to oczywiste) - za przelew wychodzacy miedzynarodowy placi sie OD 25 euro wzwyz – zalezy do jakiego banku sie przesyla (moze byc i wiecej, np do Invest banku 45 euro...) - za przelew przychodzacy miedzynarodowy rowniez placi sie 25 euro, chyba, ze strona przesylajaca pokryje ten koszt, to wowczas placi sie TYLKO 5 euro, jak przy kazdym wchodzacym na konto przelewie... Uslyszawszy powyzsze zabralam panu paszport i podziekowalam za konto. To moze ja bede trzymac kaske w skarpecie... Zszokowana przyszlam do biura i opowiadam. I co? Dziewczyny (tutejsze, w sensie zamieszkale od wielu lat), i polecajacy mi ten bank sa zdziwieni moim zdziwieniem. No tak, mowia, tak jest, tylko tu nikt nie uzywa kont do przelewow, wplacasz sobie czesc pensji (ktora dostajesz DO REKI, bo oczywiscie pracodawca – w tym i nasz Wydzial, zeby nie bylo – nie chce tracic kasy na koszty przelewow), zeby potem ew wyplacic czasem z bankomatu. A jak – pytam ja, coraz bardziej zdumiona, choc wydawalo mi sie to juz niemozliwe – placi sie w takim razie za oplaty typu telefon albo elektrycznosc? No jak to jak – idzie sie do okienka lub na poczte, oczywiscie. No i wymieklam. Do tego dowiedzialam sie, ze Grecy (oraz Polacy tu mieszkajacy, ktorzy juz przejeli te mentalnosc) nie uznaja platnosci przez internet (zakup biletow lotniczych, na ten przyklad, odbywa sie tylko w biurach podrozy), nie ma zadnej opcji zakupow przez internet – bo oni sie boja... W zwiazku z tym, zycie tu jest bardziej skomplikowane i przypomina Polske sprzed 10 lat. Kiedy powiedzialam, ze ja wszystkie przelewy robie przez internet i to za darmo oraz wlasciwie bez mojej ingerencji, bo mam polecenia zaplaty, to z kolei oni otwierali oczy szeroko, ze tak mozna, i ze ja taka odwazna... A wiec niezle. Postanowilam nie zakladac konta, bo w sumie po co mi... I tak pensje dostaje do reki... To tyle z nowosci, nie bede sie rozpisywac o problemach z jakimi borykamy sie tu codziennie (co przychodzi jakis Grek – czy to technik, czy od telefonow czy od netu czy od klimatyzacji) to kazdy mowi co innego niz ten poprzedni, i nadal nikt nic nie wie. Meksyk. Powiem tak – wiele razy bylam w Grecji, w sumie spedzilam tu naprawde duzo czasu, ale Grecji jaka poznaje od ostatnich 3 tygodni nie znalam. Powoli zaczynam przyjmowac tutejsza mentalnosc i klade laske... I tak niczego sie nie da zalatwic od razu i nikogo nie mozna umowic na jutro, nie mowiac o tym, ze moze na dzisiaj – wszyscy musza miec czas, wiec kazde spotkanie wymaga co najmniej 3-dniowego wyprzedzenia (po czym i tak sie nie pojawiaja o umowionej godzinie, a nawet umowionego dnia, tylko jak gdyby nigdy nic po dniu lub dwoch). Dzis na przyklad przyszedl znienacka facet z okapem pod pacha (okap do mieszkania p. Bogny) – nie szkodzi, ze mial byc w zeszlym tygodniu, i to nie ten (facet), ale inny. Ze spokojem stwierdzil, ze tamtem mial jakis wypadek, a on tylko przyniosl ten okap, on go nie instaluje, tamten jak wyzdrowieje to przyjdzie. Zostawil okap i sobie poszedl. W sumie luzik. I tak tu wesolo mamy. Zapisalam sie na silownie (na szczescie jest bardzo bliziutko, 3 minuty z buta pod gorke – mieszkamy w bardzo pofaldowanej dzielnicy, same pagorki i dolki) i bylam juz dwa razy – jestem z siebie dumna. Tu jest tak goraco, ze nawet cwiczac w klimatyzowanej sali oddaje z siebie caly gorac z calego dnia i po prostu plyne... Ale moze i efekty beda lepszeJ. To na razie tyle, jesli chodzi o kolejna czesc sagi greckiej. Trzymajcie kciuki za internet, bo jego brak najbardziej doskwiera.
Subskrybuj:
Posty (Atom)