czwartek, 31 lipca 2008
U weta
Śpieszę wpierw donieść, że moje zapalenie mięśnia barkowego ma się na szczęście lepiej. Nie jest jeszcze calkiem dobrze, ale odzyskalam już zdolność kręcenia glową. Trzy dni obklejalam newralgiczne miejsce plastrami rozgrzewającymi (nie widzialam takich w Polsce, a może po prostu nie wiem o ich istnieniu), w każdym razie fantastyczna sprawa - grzeją dużo lepiej i dlużej niż jakakolwiek maść rozgrzewająca. Do tego proszki od sympatycznego pana aptekarza, i dziś już poczulam się na tyle lepiej, żeby wreszcie zawieźć moje dziewczyny do weterynarza. Namiar dostalam od Beaty z pracy, na Polkę, co zdecydowanie ulatwialo sprawę (nie mam pojęcia jak po grecku jest świerzb czy inne robactwo, na okoliczność którego Oliwka miala być odrobaczona). Umówilam się już wczoraj na wizytę i dziś, troszkę przestraszona odlegością kliniki weta od domu, ale ufna w GPSa postanowilam pojechać. Zapakowalam, przy względnie malych protestach, obie panie do jednego transporterka i zabralam się za wyszukiwanie adresu w owym GPSie. Niestety, z niewiadomych przyczyn maszyna ta odmawia znalezienia wpisanego adresu (na haslo Ateny reaguje komunikatem "Znaleziono: Ateny, suwalskie"). Metoda opracowana przez Wojtka zaklada znalezienie pożądanego adresu na planie (zwyklym, książkowym), a następnie jeżdenie palcem po GPSie, przesuwając mapę i szukając danej ulicy, wreszcie kliknąć w znaleziony cudem punkt i kazać się tam doprowadzić. Niestety, po pól godzinie poszukiwań nie udalo mi się... W związku z tym postanowilam polegać na starym dobrym planie. Niestety, miejsce gdzie znajduje się klinika jest mniej więcej dokladnie po drugiej stronie miasta i wymaga przejechania przez centrum tegoż. W tym czasie Pralina zwrócila swój poranny posilek i być może z tego powodu stala się okropnie niezadowolona i zaczęla syczeć na malą. Po postoju podczas którego starałam się ogarnąć sytuację ruszylyśmy w dalszą drogę. Oczywiście się zgubiłam. Będąc już u kresu wytrzymałości ponownie włączyłam GPSa i tym razem, jako że już bylam w miarę blisko, udalo się palcem po mapie odnaleźć upragniony adres. I tak, po niecałej godzince, dotarlyśmy. Pani wetka okazala się być bardzo mila, wypytala o wszystko dokladnie, zważyła obie panny i zabrala się za uszy Oliwki. Dżizas, co się dzialo… Rozpętalo się pieklo na ziemi, mala miauczala, kopala, drapala i gryzla. Ale wspólnie dalyśmy radę i uszy zostaly wyczyszczone i szczepionka zrobiona. Dostalam specyfik, który mam jej do tych uszu wlewać co rano i wieczór i trochę sobie nie wyobrażam jak sama dam sobie z tym radę… Z dużą poszlo ok, ona obeznana, oględziny zniosła ze stoickim spokojem, czyszczenie uszu również – prawdziwa dama. Po umówieniu się na kolejną szczepionkę za miesiąc (akurat zdążę dojść do siebie…), ruszylyśmy w drogę powrotną, która minęla spokojnie (opcja w GPSie prowadź do domu i spoko), poza kolejnym rzygiem Praliny… Po dwóch i pól godzinach bylyśmy z powrotem w domku. Jeszcze tylko czyszczenie siedzenia w samochodzie, pranie ręczniczka z transporterka i mycie samego transporterka, i już mogłam się położyć do wanny. Uff…