Wciąż się ogarniamy, szykując się tymczasem na prawdziwy najazd Hunów ;) Okazalo się bowiem, że wrzesień jest najbardziej pożądanym miesiącem na odwiedziny - przyjadą (i to wszyscy mniej więcej w tym samym czasie lub tuż po sobie) tesciowa, szwagierka z chlopakiem, przyjaciel Wojtka z dziewczyną (part one), tesć z towarzystwem oraz moja mama (part two). Sami będziemy po 8 października... A akurat od 7 ja mam targi i to dwa duże pod rząd. Natomiast bardzo się cieszę na listopad, bo... jedziemy do Polski! Na chwilunię co prawda, bo na 5 dni (z tego 3,5 w Warszawie i 1,5 w Poznaniu, po przylocie i przed wylotem, jako że lecimy do Berlina), ale lepszy rydz niż nic, jak glosi staropolskie przyslowie :) Termin pobytu w Wawie: 7-11.11. Czuję, że to będzie maraton - muszę się ze wszystkimi spotkać - przyjaciele, rodzina oraz zalatwić: badania lekarskie, dentystę, kosmetyczkę, fryzjera... No. Czyli odpoczynek od 13 listopada :) (12 caly dzień w drodze, bo najpierw do Berlina, a potem do Aten).
Natomiast tu wszystko wraca powoli do normy - otworzyli mi silownię (choć akurat dzis już normę wyrobilam - dwie godziny sprzątania garażu - rozpakowywanie kartonów z materialami promocyjnymi i wywalanie smieci), knajpy sa juz czynne (wczoraj oczywiscie pizza na telefon - żeby sobie pofologować przed dietą, bo od dzis jestesmy znów na tygodniowym detoksie owocowo-warzywnym :)). Jakos się kręci. Oliwka dorasta i w związku z tym szaleje coraz bardziej, ostatnio odkryla, że super zabawą jest wykopywanie ziemi z doniczek - tego jeszcze nie bylo. Z rzewną lezką w oku wspominam mlodosc Praliny, która (choć teraz glównie spi) zawsze byla absolutnie dobrze wychowaną damą...