wtorek, 5 sierpnia 2008
Pralina's back!!!
Powrócila córa moja marnotrawna... Wyszwędala się trzy dni, kiedy ja już niemalże stracilam nadzieję (wczoraj mialam już bardzo kiepski nastrój, szczerze mówiąc mialam zle przeczucia i wydawalo mi się, że może stalo jej się co strasznego), wrócila jak gdyby nigdy nic. Siedzielismy z Marcinem i Anią (moi goscie, kuzyni) na tarasie i w pewnym momencie Marcin mówi - patrz, to Pralina! I rzeczywiscie, siedziala sobie przy bramie i się patrzyla na nas. Ręce mi się zaczęly trzęsć, bo się balam, że ucieknie, ale jak polecialam po nią, przeskakując przez barierkę od balkonu, to przyszla do mnie. Umorusana, brudna, ale wyluzowana zupelnie, jakby nie na 3 dni wyszla tylko na pól godzinki. Rzucila się na jedzenie i wodę, a potem rozwalila się na podlodze i zaczęla się myć. Dala się poglaskać, ale moje pieszczoty przyjmowala z wyraźnym lekceważeniem. Bardzo się cieszę, że wrócila, ale powiem szczerze, że cos jej się poprzestawialo. Już od rana stoi przy drzwich na taras i miauczy, ewidentnie chcąc wyjsć. Być może wynika to z tego, że jest Oliwka, na pewno ma to jakis wplyw, ale fakt faktem, że ona prawie od samego przyjazdu byla zainteresowana tarasem i wyjsciem. Może zamienila się w kota wychodzącego? Zastanawiam się teraz co zrobić. Czy trzymać ją w domu, ewidentnie wbrew jej woli, ale przynajmniej wiedząc, że jest bezpieczna - ale też muszę się liczyć z tym, że w jakies chwili mojej nieuwagi znowu mi zrobi taki numer, czy może nalożyć jej obróżkę, żeby bylo wiadomo, że jest czyjas i ją puszczać? To by mnie dużo kosztowalo, bo kto wie, czy by wracala, może teraz to szczęsliwy przypadek... Sama nie wiem. Muszę to przemysleć. W każdym razie w tej chwili nigdzie Praliny nie puszczam, niech dojdzie do siebie po tym lajdactwie.
Archiwum bloga
-
►
2010
(19)
- ► października (1)
-
►
2009
(35)
- ► października (3)